e-encyklopedia Sądecczyzny

Sączopedia

1940-1945 Akcja „szpital”. Cena za życie Jana Karskiego

W przeprowadzkach, nawet tych z piętra na piętro, jest coś, co lubię i co zdarza się niemal za każdym razem: moment, gdy spomiędzy książek i segregatorów przenoszonych z jednego miejsca w inne, wypada pożółkła kartka, albo wyblakła fotografia i wydobywa z pamięci słowa, obrazy, myśli, emocje, pytania. Zdarzyło się to ponownie tej zimy, choć nieco inaczej niż zawsze. Kartki maszynopisu wysunęły się zza okładki gazety sprzed kilkunastu lat. Z gąszczu wyrazów wyłowiłam szybko imiona: Zosia, Zbyszek, Jan… i stałam się w jednej chwili kłębkiem gniewu na samą siebie. Jak mogłam zapomnieć?! Panie Władku… Czemu Pan nie przypomniał?

Pan Władek w 2019 roku przeprowadził się do wieczności, więc nawet nie mam jak oddać maszynopisu, który przed laty wcisnął mi w ręce podczas jednej z „herbatek” na poddaszu przy ulicy Lwowskiej 13 ze słowami: napisz o tym kiedyś dziecko, bo trzeba, żeby ludzie pamiętali. Następna myśl, która pojawiła się w mojej głowie brzmiała: a może właśnie przypomniał?

Nawaliłam, ale nie na amen. Prośba sprzed lat nie miała terminu ważności, więc spełniam ją teraz ufając, że Pan Władysław będąc tam, gdzie wszyscy zmierzamy, nadal dużo czyta. Na pewno się nie gniewa. Tego jestem pewna. Był uosobieniem życzliwości. Był przyjacielem Zbyszka i Zofii Rysiów.

Matejki 2, Lwowska 13

Ojciec Zbyszka i Zosi był austriackim urzędnikiem kontroli skarbowej, pochodził z Mordarki koło Limanowej. Mama – Helena wywodziła się ze szlacheckiej rodziny Malinowskich, która po rzezi galicyjskiej uciekła z Korzennej i osiedliła się w Nowym Sączu.

Zbyszek urodził się 1 stycznia 1914 roku. Od dziecka był „żywym srebrem”. W pamiętnikach jego starszej siostry Wandy można przeczytać, że był zdrowy, silny i sprawiał wiele kłopotów wychowawczych. „Mój temperament podsuwał mi nieustannie wiele różnych pomysłów, które mogły być groźne dla mojego życia (…) Moja dobra Matka nie mogła okiełznać mego temperamentu, a uczyniło to dopiero harcerstwo. (…) W harcerstwie nauczono mnie dyscypliny, szacunku dla starszych i słabszych, miłości do Ojczyzny… Dzięki harcerstwu pokochałem też sport. Zacząłem uprawiać lekkoatletykę, narciarstwo, łyżwiarstwo, kajakarstwo, a pływałem, jak szatan! Nie straszne mi były zdradliwe wiry Dunajca. Jakże mi się to potem, w czasie wojny, przydało!” – stwierdził po latach spisując swoje wspomnienia. W 1933 r., po ukończeniu Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Nowym Sączu wskoczył w mundur, najpierw wojskowy – Strzelców Podhalańskich, a później – od 1 stycznia 1937 r. w mundur Straży Granicznej.

Zosia uszczęśliwiła rodziców przychodząc na świat sześć i pół roku po Zbyszku – 17 maja 1920 roku. Józef nie nacieszył się długo córką. Zmarł nagle, gdy miała trzy miesiące. Zostawił w doczesności 40-letnią wdowę z siedmiorgiem dzieci Bronkiem, Władkiem, Zbyszkiem, Wandą, Stasią, Marysią i Zosią. Ich azylem stał się dom przy ul. Matejki pod numerem 2 w Nowym Sączu, odziedziczony po rodzicach Heleny.

W szkolnych latach Rysiówna błysnęła aktorskim i wokalnym talentem, szlifowanym przez nauczyciela Bolesława Barbackiego, który przygotowywał zdolną Zośkę do scenicznych debiutów na scenie sądeckiego Sokoła. Po maturze w Gimnazjum Żeńskim im. M. Konopnickiej w 1938 r. wyjechała do Warszawy na studia aktorskie, ale jak się okazało – na krótko. Z wakacji 1939 roku, które spędzała z rodziną w Nowym Sączu już nie dało się wrócić do Warszawy. W życie ludzi wtargnęła wojna.

Latem 1939 roku przyjechałam do Nowego Sącza na wakacje. Mama bardzo się cieszyła. Zgotowała knedle ze śliwkami, które bardzo lubiłam… I tak się poskładało, że do Warszawy już nie można było wracać. Brat pierwszy zaczął konspirować. A ja przy nim. To nie tak, że ja postanowiłam sobie, że cokolwiek zrobię. To historia przyszła do mnie, zastukała do drzwi i trzeba było wykonać zadanie – wspominała Zofia w 1999 r. w audycji nagrywanej dla Polskiego Radia.

Wanda: „W pierwszych dniach czerwca 1940 roku, już po godzinie policyjnej, która obowiązywała w okupowanym kraju do naszego domu w Nowym Sączu przy ulicy Matejki 2, zgłosił się nieznany młody człowiek, podał hasło i zapytał o Zbigniewa Rysia. Brat już dla ostrożności nie nocował w rodzinnym domu, a w sąsiedztwie, u przyjaciela Władysława Żaroffego, przy ulicy Lwowskiej 13. Przybyszem zaopiekowała się młodziutka siostra Zosia, która już była zaprzysiężona przez tajną, wojskową organizację ZWZ, działającą w okupowanym kraju…[1]

– Zabrzmi to śmiesznie, ale ja w ogóle nie wiedziałam, że jestem w konspiracji. Przysięgę złożyłam mojemu bratu i nie wypytywałam go o żadne szczegóły, a on też mi się nie zwierzał z tego, co robi. Wszystko polegało na pewnych moich domysłach. Mój brat wychodził ze słusznego założenia, że jak ktoś nie wie, to nigdy tego nie powie – opowiadała Zofia Rysiówna.

Zosia zaproponowała przybyszowi nocleg i obiecała, że następnego dnia postara się o kontakt z bratem.

Szach

Człowiek, który zgłosił się do Rysiów po pomoc w przedostaniu się na Węgry przedstawił się jako Jan Piasecki. W rzeczywistości nazywał się Jan Kozielewski i używał pseudonimu „Witold”. Do historii przeszedł jako Jan Karski – emisariusz polskiego rządu na uchodźstwie, świadek hitlerowskich zbrodni, łącznik Polski Walczącej i reszty cywilizowanego świata nieświadomej tego co dzieje się nad Wisłą.

Rano do akcji wkroczył Zbyszek, który zabrał przybysza na Lwowską 13, do Władka Żaroffe, a po dwóch dniach wyprawił go w drogę przez Słowację na Węgry powierzając opiece zaufanego przewodnika, górala Franciszka Musiała. W słowackiej wsi Demjata wojna oznajmiła Karskiemu: szach. Mało brakowało, a byłby mat.

Koło Preszowa, bardzo zmęczeni, postanowili odpocząć u nieznanego im Słowaka, co okazało się karygodnym błędem i co pociągnęło za sobą fatalne skutki. Słowak zdradził i natychmiast ich aresztowano. Przy Karskim (…) znaleziono resztki mikrofilmu, którego nie zdążył całkowicie zniszczyć, oraz fiolkę z cyjankiem. Słowacka policja natychmiast zorientowała się z kim ma przyjemność rozmawiać i postanowiła wydać go najbliższemu gestapo w Muszynie. Gdy po jednym z przesłuchań Karski wrócił do celi (…) wyciągnął z ukrytą w bucie żyletkę i podciął sobie żyły u obu rąk. Na taki makabryczny widok któryś ze współwięźniów krzyknął, na co wpadła policja i tamując w sposób byle jaki upływ krwi, bezzwłocznie samochodem zawiozła Karskiego do Muszyny. Stamtąd gestapo zabrało Karskiego do najbliższego szpitala w Nowym Sączu. (…) Personelowi lekarskiemu nakazano otoczyć więźnia szczególna troską” – wspominał Zbigniew Ryś.

Młyńska 10

Wiedza jaką posiadał Karski byłaby dla Niemców bezcenna do wdrożenia zabójczych ciosów w Polskę Walczącą. Dlatego odbicie go z rąk hitlerowców stało się dla ludzi konspiracji wyzwaniem na wagę życia tysięcy ludzi.

Wieść o wpadce Karskiego dotarła do inspektoratu ZWZ dzięki ordynatorowi w sądeckim szpitalu – doktorowi Janowi Słowikowskiemu. Był gimnazjalnym kolegą Zbyszka Rysia i podobnie jak on – zaprzysiężonym żołnierzem ZWZ.

Jeszcze tego samego dnia, w którym Karski znalazł się ponownie w Nowym Sączu, Zbyszek Ryś otrzymał od swoich dowódców zadanie: odbić pacjenta. Skrzyknął przyjaciół: Karola Głoda, Tadeusza Szafrana i  Józefa Jeneta. Początkowo nie miał pojęcia, że w akcję została zaangażowana również jego młodsza siostra – Zosia.

Gambit

Karski za pośrednictwem doktora Słowikowskiego przekazał, że chce się z nią widzieć. Była jedyną osobą w Nowym Sączu, której nazwisko i adres znał. Przebrana za siostrę szpitalną weszła do Sali niedoszłego samobójcy.  Jak później opowiadała „leżał z zabandażowanymi do łokci rękami, twarz miał rozgorączkowaną. Nie prosił, ale żądał, żebym udała się do Krakowa natychmiast na ul. Czarodziejską 52 organizować pomoc. Jemu zaś do szpitala miałam podać truciznę i nożyczki. «Przesłuchań nie przetrzyma absolutnie» – twierdził”.

Karski nie wierzył, że zostanie odbity przez ludzi z Nowego Sącza. Dlatego naraził życie 20-letniej wówczas Zosi. Zgodnie z jego dyspozycjami pojechała do Krakowa, skąd przywiozła pieniądze, które ułatwiły przeprowadzenie akcji i fiolkę z cyjankiem, którą Karski chciał mieć pod ręką na wszelki wypadek.

Wanda: „Po powrocie z Krakowa Zosia poszła po raz drugi do szpitala, do Karskiego, aby go zapewnić, że jego polecenia spełniła. Ostrożnie wsunęła fiolkę z trucizną pod poduszkę i szepnęła, żeby się nie spieszył z jej użyciem, co miało oznaczać, że może liczyć na uratowanie”.

Brat Zosi nie krył pretensji do Karskiego za brak zaufania i za samowolkę, którą jego siostra mogła przypłacić życiem. Nie tylko zresztą ona.

Zbyszek:Działając na własną rękę, nie znając następstw i nie przewidując ich, naraził całą naszą organizację na niepowetowane szkody, nieszczęścia i śmierć wielu zupełnie niewinnych ludzi”.[2]

Akcja „szpital” – jeden z najbardziej brawurowych wyczynów wojennych polskiego podziemia – rozpoczęła się 28 lipca 1940 roku, godzinę przed północą. Pacjenta pilnowało dwóch granatowych policjantów. Jednego z nich udało się namówić do współpracy, więc ulotnił się do toalety. Drugi dostał herbatę z porcją luminalu i zasnął.

Zbyszek: „Okno na pierwszym piętrze korytarza było otwarte (…) Po barkach Głoda wspiąłem się na przybudówkę na wysokości pierwszego piętra, chwyciłem mocno Karskiego z tyłu, tak aby nie uszkodzić mu zabandażowanych rąk, i ostrożnie, wzdłuż rynny, opuściłem go w dół, wprost w ramiona Karola. W kostnicy ubraliśmy naszego emisariusza w garnitur i rozpoczęliśmy marsz, brodząc w Kamienicy, w kierunku Dunajca, tak aby na wszelki wypadek nie zostawiać śladów psom. Szczęśliwie przeszliśmy pod dwoma mostami i dotarliśmy do ujścia Kamienicy do Dunajca. Tam Jenet wyciągnął kajak z ukrycia. Wsadziłem doń Karskiego i ruszyliśmy”.

Po drodze Karski omal nie utonął w Dunajcu, bo kajak wywrócił się i brawurowo ratowany z opresji człowiek wpadł do wody. Ryś złapał go i dopłynął z nim do brzegu, a Jenet złapał kajak. Udało się. Około 5 nad ranem cała trójka dotarła do Marcinkowic, gdzie oczekiwał na gości Jan Morawski, który przejął Karskiego i ukrył go w swojej leśniczówce pod opieką leśniczego Feliksa Widła. Tam, gdy nieco wydobrzał, rozpoczęła się jego kolejna droga – najpierw do wsi Kąty, do dworu Lucjana i Danuty Sławików, gdzie do lutego 1941 r.  dochodził do siebie po przesłuchaniach i próbie samobójczej. A później dalej…

Zbyszek:Pozornie błaha rzecz, dla nas akcja była kawałem przeciwko szkopom, a tymczasem pociągnęła nieobliczalne następstwa. Blisko rok trwała cisza, aż na wiosnę 1941 r. nastąpiła wielka wsypa w sądeckim ZWZ. Jedna z Żydówek, chcąc ratować swe życie, zgłosiła sądeckiemu gestapo, że w dniu, w którym uciekł ze szpitala Karski, odwiedziła go Zofia Ryś przebrana za pielęgniarkę. Informacja ta, aż nadto otworzyła oczy gestapo”.

Choć niedługo po akcji „szpital”, jesienią 1940 roku Zofia wyjechała z Nowego Sącza i schroniła się w Warszawie, u Wandy – znaleźli ją.

Ave Maria

Zosia:Niespełna rok później gestapo wpadło na nasz trop (…) W nocy 29 kwietnia 1941 r. znalazłam się na Szucha w Warszawie, później na Pawiaku, a 3 maja w Nowym Sączu. Pierwsze przesłuchanie prowadził Heinrich Hamann [szef gestapo w Nowym Sączu] osobiście. Pierwszy policzek otrzymałam za bezczelne spojrzenie «für deinen frechen Blick». Odbiłam się od ściany, bo ręce miałam związane łańcuchem i nie mogłam utrzymać równowagi. Długo starałam się przekonywać moich oprawców o mojej niewinności (…) zarządzili konfrontację z Józefem Jenetem, łącznikiem i Karolem Głodem, uczestnikiem akcji [uwolnienia Jana Karskiego]. Korzystając z okazji pragnę tu tylko podkreślić, że miałam szczęście nie wymienić ani jednego nazwiska lub adresu. Może i to dodało mi siły do przetrwania czterech lat w obozie w Ravensbruck. […] Dzień przed naszym transportem pamiętam w oknie Sądu naprzeciw celi, w której siedziałam, ukazał się karton z napisem – «Zosiu, śpiewaj dziś o 19. Ave Maria». To moja siostra, Stanisława Rysiówna i pracowniczka Sądu Maria Kóskowska, porozumiały się ze mną. Żegnałam wtedy śpiewem moich najlepszych przyjaciół. Mojego nauczyciela Teatru Bolesława Barbackiego, kolegów brata: Tadeusza Szafrana, Stanisława Suskiego, dr. Stefana Durkota, ks. Władysława Deszcza, ks. Tadeusza Kaczmarka i wielu innych […]”[3].

Egzekucja dokonana 21 sierpnia 1941 roku w Biegonicach na 44 Polakach była zemstą Hamanna za nieposłuszeństwo polskich patriotów, między innymi za odbicie Karskiego. Na jego rozkaz zginęli między innymi Teodor Słowikowski – brat lekarza, który pomógł ocalić emisariusza, jeden z granatowych policjantów Józef Jeżyk, gajowy Wideł z Marcinkowic, u którego Karski ukrywał się przed ewakuacją z Polski. Zginął też Bolesław Barbacki, genialny portrecista, nauczyciel Zosi.  Życie Józefa Jeneta, który odegrał jedną z kluczowych ról w akcji „szpital” zgasło w tym samym roku w obozie w Auschwitz.  Rok później, również w Oświęcimiu rozstrzelano Karola Głoda.

Zofia trafiła do obozu w Ravensbrück.

Powroty

Gdy Karski wydobrzał, wrócił do pracy w konspiracji. Był w warszawskim getcie, był w obozie przejściowym w Izbicy Lubelskiej, z którego Żydów transportowano do obozów zagłady. Widział umierających z głodu i rozstrzeliwanych ludzi. Jesienią 1942 r. przez Brukselę, Paryż, Barcelonę, Madryt i Gibraltar dotarł do Londynu. Złożył generałowi Sikorskiemu raport dotyczący funkcjonowania Państwa Podziemnego, relacjonował detale związane z hitlerowską akcją eksterminacji Żydów. Opowiedział o wszystkim, co widział również przed brytyjskim Ministrem Spraw Zagranicznych Anthonym Edenem i ministrem wojny Henrym Stimsonem. W lipcu 1943 roku spotkał się z prezydentem Stanów Zjednoczonych Franklinem D. Rooseveltem. Nie przekonał nikogo do konieczności interwencji państw alianckich w obronie wykrwawiającej się Polski.

Zofia przeżyła obozowe piekło. Wróciła do Polski pieszo w 1945 roku.

Wanda: „Brak słów na opisanie tego najszczęśliwszego wieczoru, kiedy Zosia zjawiła się w rodzinnym domu w Nowym Sączu. Byłam tam z mężem i dziećmi, wysiedlona z Warszawy po Powstaniu Warszawskim. Zosia mimo tylu tragicznych przejść, po powrocie z obozu koncentracyjnego przywitała nas uśmiechem. Nadal była śliczna. W małym plecaczku przyniosła lalkę dla mojej córeczki i słonika dla synka. Po pierwszej nocy w rodzinnym domu, kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że całe jej łóżko zasłane jest różami. To nasi sąsiedzi, państwo Grądalscy pozwolili siostrze Stasi zerwać wszystkie róże z ogrodu na powitanie Zosi. Wkrótce też wrócił do Nowego Sącza brat, Zbyszek. Przez cztery lata nie wiedzieliśmy gdzie przebywał i co przez ten czas robił. Okazało się, że po akcji „szpital” władze powierzyły mu niebezpieczną służbę kurierską. Przeszedł ponad sto razy z Polski na Węgry. Przeprowadził wielu ludzi…”

Po wojnie Karski osiedlił się w Waszyngtonie i poświęcił się pracy naukowej i dydaktycznej. Jednym z jego studentów był przyszły prezydent USA Bill Clinton, który pisał o nim tak:

Jan Karski był posłańcem. W czasie II wojny światowej ryzykując życie przedostał się do warszawskiego getta i przemierzył okupowaną Europę, by przekazać wolnemu światu prawdę o Holocauście, prawdę o cierpieniach i okrucieństwach tak strasznych, że wielu nie chciało im dać wiary”. Ten sam Bill Clinton w latach 90. podjął decyzję o rozszerzeniu Paktu Północnoatlantyckiego, dzięki której Polska może czuć się bezpieczniej niż kiedykolwiek.

Traumatyczne wspomnienia własnych wojennych doświadczeń Karskiego i tego, co widział realizując swoją misję, pozostały z nim na zawsze i być może to one stały się przyczyną, dla której nigdy nie nawiązał kontaktu z ludźmi, którzy ocalili mu życie stawiając na szali swoje własne.

Został mi na ten temat taki jakiś cień. Profesor Jan Karski ten nigdy sam z siebie się do nas nie odezwał, nie nawiązał żadnego kontaktu. Władze Nowego Sącza zapraszały pana profesora, żeby się zjawił u nas i powiedział nam kilka dobrych słów. Nie udało się – wspominała Zofia Rysiówna w 1999 roku w audycji z cyklu „Zapiski ze współczesności”. – Ja sama zresztą napisałam do niego list z prośbą, żeby wtedy, kiedy odbiera swoje doktoraty i liczne zaszczyty, zaprosił kogoś z nas na taką uroczystość. Otrzymałam takie zaproszenie i spotkałam się z profesorem, ale nie mieliśmy ani przez chwilę autentycznej szczerości. Coś stanęło między nami – mówiła Zofia[4].

Zbigniew Ryś spełnił swoje marzenie o rodzinie i o zawodzie prawnika. Z żoną Jadwigą doczekał się dwóch synów: Leszka i Jacka. Zmarł w 1990 roku, Doczekał wolnej Polski.

Jego rówieśnik – Jan Karski zmarł w Waszyngtonie w 2000 roku.

Zofia spełniła swoje marzenie o aktorstwie. 30 października 1945 debiutowała na deskach Teatru Słowackiego w Krakowie a później każdą kolejną rolą zapracowywała na miano pierwszej damy polskiego teatru. Z mężem – Adamem Hanuszkiewiczem doczekała się syna Piotra i córki – Katarzyny. Zmarła w 2003 roku w Warszawie. W wolnej Polsce.

Wanda Ryś – Straszyńska, Skrzeszewska, po śmierci męża, dyrygenta Olgierda Straszyńskiego w 1978 r. wyszła po raz drugi za mąż za Stanisława Skrzeszewskiego, sądeczanina, byłego ministra oświaty i spraw zagranicznych. Była współzałożycielką Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej. Zmarła w 2009 roku w wolnej Polsce.

Władysław Żaroffe gospodarz kamienicy przy ul. Lwowskiej 13 stanowiącej tymczasowy azyl poprzedzający ucieczkę ludzi poszukiwanych przez gestapo, szachista, żołnierz Związku Walki Zbrojnej AK w styczniu 1945 r. został aresztowany przez NKWD i trafił do więzienia przy ul. Pijarskiej. Komendant więzienia – Rosjanin, pasjonat szachów, dowiedziawszy się, że jeden z więźniów jest dobrym graczem, zapraszał go na szachowe pojedynki i na tyle docenił lepszego od siebie rywala, że zwolnił go z więzienia polecając mu, aby jak najszybciej zniknął z Nowego Sącza. Uratował go w ten sposób przed wywózką na Sybir. Po wojnie był m.in. instruktorem i trenerem szachowym w klubach sportowych Sandecja i Dunajec, wicemistrzem Polski w szachowej grze korespondencyjnej. I strażnikiem pamięci. Zmarł w 2019 roku w  wolnej Polsce.

***

Kat Sądecczyzny Heinrich Hamann został aresztowany w 1960. W procesie w Bochum prokuratura zgromadziła świadectwa obciążające Hamanna udziałem w kilkudziesięciu zabójstwach i postawiła mu zarzut zamordowania 17 tys. osób narodowości żydowskiej. Został skazany na dożywocie, ale w połowie lat 80. z uwagi na podeszły wiek i stan zdrowia opuścił więzienie i ostatnie siedem lat życia spędził w domu spokojnej starości. Zmarł w 1993 roku w Bad Neuenahr.

Źródła:

© 2024 Wydawnictwo Dobre, Nowy Sącz