CHOMRANICE – kronika szkolna

W dokumentach archiwalnych istnieją wzmianki o szkole parafialnej w Chomranicach funkcjonującej już w 1608 r. Uczono w niej podstaw czytania, pisania i rachunków oraz katechizmu i śpiewu kościelnego. W końcu XVIII w. nauczycielem był Bartłomiej Malusiewicz.

Szkoła ludowa powstała w 1840 r. jako jedna z 64 takich placówek w powiecie nowosądeckim. Jej roczny budżet wynosił 80 florenów, a składać się nań miały wsie, z których dzieci uczęszczały do szkoły: Chomranice winne były 9,22 florena, Marcinkowice razem z Wolą 21,90, Kłodne 21,98, Klęczany 13,04, a Krasne 13,86.

Chodziły zatem dzieci mieszkające w promieniu 5-6 km. Okazuje się też, że w połowie XIX w. Wola nie była jeszcze Marcinkowska, lecz stanowiła część Marcinkowic, a Krasne nie było jeszcze Potockie. Zastanawia najniższa kwota składki przypadająca na Chomranice, które przecież nie były najmniejszą wsią w tym gronie. Widocznie dostały ulgę finansową, gdyż wnosiły wkład w naturze np. w postaci mieszkania dla nauczyciela. Włościanie chomraniccy użyczali także izb na nauczanie, bo szkoła nie miała jeszcze własnej siedziby. Powstała ona dopiero w 1863 r. za kwotę 760 zł reńskich. Na opalanie izby szkolnej przeznaczono 6 sągów drewna: Chomranice i Klęczany miały dostarczać po jednym, Kłodne i Marcinkowice po 1 i ¼, a Krasne 1,5.

Istniejąca w szkole stara kronika szkolna z uszanowaniem wymienia „przewodnictwo szkoły”, czyli władze zwierzchnie. Są one uszeregowane hierarchicznie, a każdemu poziomowi znaczenia przypisane są inne wiernopoddańcze zwroty grzecznościowe. Oto „dyecezjalny nadzorca” tytułowany jest per „Najprzewielebniejszy Jegomość ks. Jan Chrzciciel Giełdanowski, prałat scholastyk katedralny, radca konsystorski i sądu dyecezjalnego w sprawach małżeńskich, były rektor biskupiego seminarium, obywatel miasta Biały, urodzony w Lipniku przy Biały w roku 1797, wyświęcony 1825”.

„Dozorca dystryktowy” to „Przewielebny Imość ks. Franciszek Ksawery Gabryelski”, a pleban to „Wielebny Imość ks. Jakób Lewicki urodzony w Białywodzie parafii Tęgoborze w roku 1809, wyświęcony 1833, pensyonowany w 1865”, a po nim „Wielebny Imość ks. Edward Ropski, urodzony w Górowej parafia Podole w roku 1833, wyświęcony 1857”.

„Nauczyciel i pomocnik” występują już bez kwiecistych określeń: „Pan Michał Osuchowski urodzony 1816, bez dekretów jako organista miejscowy” i „P. Jerzy Augabach urodzony 1829”.

W roku szkolnym 1865/66 uczęszczało 92 dzieci, zaś w 1866/67 – 143 „w zimowym kursie”, a 170 „na powtarzającym kursie”, czyli razem 313. Tymczasem w roku 1866/67 „zdatnych do szkoły” było 138 chłopców i 145 dziewcząt, a „do godzin powtarzania i słabszych” 169 chłopców i 191 dziewcząt. Wynika z tego, że w wieku szkolnym było wtedy 307 chłopców i 336 dziewcząt, czyli w sumie 643 dzieci, a więc do szkoły chodziły dalece nie wszystkie.

Budynek szkolny początkowo podzielono na dwie części: w jednej odbywała się nauka, a w drugiej mieszkał organista, z czego wyniknąć miały później niewąskie problemy… Wyprzedzając nieco bieg wydarzeń, zacytujmy kronikę szkolną: „Przez ścianę mieszkał organista, a z drugiej strony budynku (…), prawie pod oknami szkoły była gnojownia i stajnia należąca do organistówki. Okien nie można było w żadną stronę odmykać, bo z jednej droga i np. w lecie kurz, a z drugiej gnojownia i odory stajenne, a nierzadko różne gorszące awantury między organistą a jego żoną, nałogową pijanicą. Oboje zresztą często się upijali, a niekiedy organiścina upita wpadała do szkoły lub z ulicy i używała dzieci szkolne, by jej przynosiły wódkę z karczmy”.

Dzieje nauczania w Chomranicach można też częściowo odtworzyć na podstawie dokumentów z epoki. W szkole znajdują się bowiem pojedyncze kartki, poprzecierane już w miejscu zgięcia. Najstarszy z nich datowany jest na 1888 r. Z tych zachowanych luźnych świstków wynika, że rada szkolna w Chomranicach wciąż prawowała się o grunty, w tym o „ogród szkolny” o powierzchni 1,5 morga. Sporo pism zaczyna się zatem od nagłówka: „Prześwietny c. k. Sąd powiatowy”. A potem następują kolejne odwołania aż do namiestnictwa prowincji galicyjskiej we Lwowie. Na tym pieniactwo się kończy, chyba że nie przetrwały materialne ślady po interwencjach w stolicy cesarstwa austrowęgierskiego – Wiedniu.

Na początku I wojny światowej umieszczono w szkole austriacki szpital wojskowy. Z tym, że nie dla ludzi, lecz dla chorych i rannych koni. W salach lekcyjnych urządzono stajnie, w kancelarii trzymano broń i naboje, a żołnierze spali na strychu. W październiku 1914 r. ktoś zaprószył ogień, nastąpiła eksplozja amunicji i szkoła doszczętnie spłonęła razem z większością akt szkolnych (o ocalałych wspominamy wcześniej) i biblioteką. W tym czasie nauczanie odbywało się przeto w izbie chłopskiej wynajętej przez gminę, a w latach 1917-18 w użyczonej przez emerytowanego proboszcza i nauczyciela chomranickiej szkoły parafialnej ks. Edwarda Ropskiego jego „willi Pod Sroką”, jak ją określono, bo prawdopodobnie chodzi o pałac, o którym wspominamy w części poświęconej historii wsi.

Po wojnie rada szkolna wystąpiła do Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń w Krakowie o odszkodowanie za „straty ogniowe”, ale ówczesny ubezpieczyciel – zupełnie tak jak dzisiejsi – skorzystał z byle pretekstu, żeby nie uznać roszczenia. Uprzejmie wyjaśnił, że polisa nie obejmowała strat wynikających z działań wojennych.

W kronice są pewne luki. W 1952 r. powędrowała bowiem na wystawę w Krakowie i wróciła zdekompletowana – brak w niej zapisów z przełomu wieków XIX i XX. Dopiero w 1932 r. ówczesna kronikarka zanotowała: „Kronika tutejszej szkoły nie była prowadzona, dopiero pisząca uzyskawszy od Rady szkolnej miejscowej pieniądze na zakupno księgi do tego celu, pokrótce streszcza dzieje szkoły od roku 1900”.

Właśnie do 1900 r. kierownikiem placówki był Aleksander Jarończyk, przeniesiony później do Nowego Sącza. Na jego miejsce przyszedł Józef Bolesław Ulrich z N. Sącza. W owym 1900 r. otwarto szkołę w Kłodnem i dzieci stamtąd przestały uczęszczać do Chomranic, to samo stało się w 1901 r. z Klęczanami, a w 1921 r. z Krasnem. Ponadto w latach 1905-26 funkcjonowała osobna placówka w Woli, ale ją zamknięto i uczniowie stamtąd znów pomaszerowali do Chomranic. Zapisująca to wszystko w 1932 r. kronikarka używa już nazw Wola Marcinkowska i Krasne Potockie.

Cytowaliśmy uprzednio słowa kronikarki o uciążliwym sąsiedztwie z rodziną organisty, ale na temat warunków nauczania ma ona jeszcze wiele do dodania: „Wszystkie dzieci w liczbie koło 300 uczyły się w dwu salach szkolnych, dość obszernych, ale w zimie nie do ogrzania, atrament w kałamarzach zamarzał. (…) była to stara rudera (…). (…) Ściany budynku były tak utlałe, że można je było laską przebić na wylot, a w powale, bez sufitu, szpary, któremi sypały się śmieci do klas, gdy ktoś chodził po strychu. Jednem słowem szkoła ta była urągowiskiem higieny i przykładem tego, co nie powinno być szkołą”.

Po spowodowanym przez nieostrożne wojsko pożarze w czasie I wojny światowej nauka odbywała się kolejno w domu prywatnym, księżowskiej „willi Pod Sroką” oraz w budynku Kółka Rolniczego. Budowę nowej szkoły rozpoczęło jesienią 1919 r. przedsiębiorstwo Jana Malinowskiego ze Szczawnicy, blisko spokrewnionego z ówczesnym wójtem Janem Kalarusem. Inwestycja ślimaczyła się jak za socjalizmu – nauka w nowych zabudowaniach rozpoczęła się bowiem dopiero w styczniu 1925 r. Wciąż brakowało pieniędzy i materiałów. W końcu kierownik szkoły Józef Ulrich wyłożył własne pieniądze, uzyskawszy uprzednio solenne zapewnienie o ich zwrocie w przyszłości. Nikt nigdy jednak mu ich nie zwrócił, a nawet gdyby zwrócił, to w realiach galopującej inflacji i szaleńczej dewaluacji, odzyskałby zaledwie mikroskopijną część wartości prawdziwych wydatków. Ponadto kierownik karmił robotników, a do transportu materiałów oddał własny zaprzęg konny. Kronikarka konstatuje, że Ulricha kosztowało to wszystko w sumie kilkaset dolarów, za które mógł sobie kupić trochę ziemi lub niewielki domek.

I dodaje: „Mieszkańcy wsi nic nie pomagali, dziwili się tylko bardzo, że kierownik szkoły tak gorliwie i energicznie zajmuje się budową szkoły i po swojemu podejrzewali, że musi mieć w tem jakiś interes. Później już po śmierci kierownika wójt kilkakrotnie stwierdzał publicznie na okolicznościowych zebraniach, że szkołę mają do zawdzięczenia tylko śp. p. J. Ulrichowi”.

Jak zwykle zasługi docenione zostały zatem dopiero pośmiertnie… Choć z drugiej strony mieszkańcy wsi mieli trochę racji, sądząc, że Ulrich miał w tych staraniach pewien swój interes, bo przecież zanim oddano do użytku sale lekcyjne – najpierw wykończono w budynku szkolnym mieszkanie dla niego…

Czytając te wpisy, ma się wrażenie, że autorka zapewne przedstawiła prawdę, ale być może nieco przyczerniła rzeczywistość. Wygląda na to, że była malkontentką albo może wykorzystała medium, jakim była kronika, do prywatnych porachunków z mieszkańcami wsi. Malkontentką być mogła, gdyż do Chomranic trafiła z Nowego Sącza i kontrast życia w mieście z wiejską egzystencją mógł być dla niej uderzający (a fe, ten fetor ze stajni…), a nawet odebrany jako niezasłużona poniewierka. A hipotezę o prywatnych porachunkach wydaje się potwierdzać fakt, że kronikarka nazywała się Aniela Ulrich i była wdową po zmarłym w 1927 r. wskutek „miażdżycy aorty” kierowniku szkoły, o którego zmaganiach i krzywdzie poniesionej przy budowie szkoły z takim zaangażowaniem pisze. Utyskując gorzko na trudne pod wieloma względami warunki nauczania, w ostatecznym rozrachunku występowała jednak mimo wszystko w interesie uczniów…

Po śmierci męża kierowniczką szkoły została właśnie ona (w 1926 r. założyła bibliotekę szkolną). Na emeryturę przeszła 1 września 1932 r., a w sierpniu tegoż roku zdążyła jeszcze spisać kronikę.

Po Anieli Ulrichowej nastali przeniesieni tu z Brzeznej Juliusz Jarończyk z żoną Stanisławą, syn owego Aleksandra, który był kierownikiem do 1900 r. Z kolei synem Juliusza i wnukiem Aleksandra był pochodzący z Chomranic i zamordowany przez Rosjan w Katyniu kapitan rezerwy Henryk Jarończyk. Juliusz Jarończyk piastował stanowisko do 1950 r. (w 1945 r. ukrył ławki, krzesła, tablice i pomoce naukowe w stodole pod słomą, dzięki czemu nie przepadły), a po nim tę posadę otrzymał Marian Połomski, jeszcze jeden z żoną Stanisławą.

Od 1 września 1944 r. do lutego 1945 r. nauka stała się fikcją, bo starszą młodzież Niemcy popędzili do kopania transzei, w których zamierzali bronić się przed nacierającą Armią Czerwoną. 18 stycznia 1945 r. lotnictwo radzieckie zrzuciło kilka bomb w okolicy przystanku kolejowego w Chomranicach i okupanci wycofali się w popłochu. Przejście frontu zdewastowało szkołę (wybite szyby, płot spalony pod kuchniami polowymi), do czego przyczynili się stacjonujący w niej zarówno żołnierze niemieccy, jak i potem radzieccy. Niemniej naukę wznowiono już 15 lutego.