SAPALSKI Władysław

Zapiski Władysława Sapalskiego

Władysław Sapalski z Krużlowej Niżnej po przejściu na emeryturę zajął się spisywaniem wspomnień. Nie zostały ujęte w zwartej formie, lecz istnieją w postaci rozproszonych karteluszków, które zrelacjonujemy, a ciekawsze fragmenty zacytujemy.

Pytany o to, czemu nie napisał regularnych wspomnień, odpowiedział, że unikał pozostawiania śladów na piśmie. Odparł tak z rozpędu, z wrytego w świadomość nawyku konspiratora, bo potem okazało się, że jednak spisał co nieco. Dotyczyło to jednak raczej dziejów wsi i lokalnego ruchu ludowego, jakie próbował po amatorsku odtwarzać.

W którejś z notatek nazywa siebie „jedynym żywym świadkiem historii”. Jego notatki znajdują się na dziesiątkach kartek i karteluszków różnych formatów: wyrwanych z zeszytów, przedartych połówkach, na odwrotach pism urzędowych. Wielokrotnie rozpoczynał pisać od nowa, bo na wielu kartkach znajduje się znajomy początek „W dniu 23 stycznia” (tu pada data roczna) „ukończę” (tu pojawia się kolejna liczba) „lat”, ale poza ogólnym wstępem nie ma wyraźnej kontynuacji, lecz tylko luźne zapiski i uwagi na różne tematy, rozrzucone zresztą w różnych teczkach, w których autor gromadził sterty dokumentów, druków i protokołów z mnogości instytucji i organizacji, w których pracował lub do których należał. Sporo ze spraw opisanych jest po wielekroć – jakby autor nie pamiętał, że kiedyś daną historię już ujął. W niektórych zawarta jest już zaburzona chronologia wydarzeń, ale zawartość późniejszych zapisków nie kłóci się z wcześniejszymi, bo przytaczane wydarzenia mają ten sam przebieg i tych samych bohaterów, czasem tylko różnią się datami.

Na jednym z karteluszków zanotował: „Moje relacje i być może subiektywne uwagi sporządziłem z myślą o ułatwieniu przyszłemu autorowi monografii wsi Krużlowa”. Ze sporządzenia pisemnego świadectwa Sapalski tak się tłumaczy na kartce datowanej na 24 października 1995 r.*: „po przejściu na emeryturę, w czasach radykalnych wręcz rewolucyjnych przemian ustrojowych spotykam się w nowych warunkach z ocenami minionego czasu w sposób dziwnie przeinaczony. (…) Sąd nad przeszłością przejęli ludzie, którzy z tchórzostwa przed choćby najmniejszym kłopotem ze strony tych co mieli wpływy na wszystkie dziedziny życia w kraju, aby w niczym ich nie urazić i skorzystać jak najwięcej, wszystko zło które istniało przypisują innym. Za największą zasługę (…) poczytują sobie bierność. Dziś mówią głośno co było złe i wskazują winnych, najczęściej wtenczas kiedy oskarżony nie żyje i nie może dowieść prawdy lub jest nieobecny”.

„Zadecydował nałóg czytania książek i wszystkiego, co nadaje się do czytania” – napisał Sapalski o sobie. W wieku 16 lat za pisemną zgodą ojca zapisał się do Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” i został bibliotekarzem w jego kole w Krużlowej. „Ja co 2-3 tygodnie szedłem z plecakiem do naszego sekretariatu w Nowym Sączu, przynosiłem ok. 20 książek, pożyczałem, oddawałem i tak w koło. (…) Czasem korzystałem z furmanki jeśli jechał jaki życzliwy nam sąsiad”.

A w innym miejscu: „Książki będące na indeksie [kościelnym] jak np. >Historia chłopów polskich< A. Świętochowskiego i >Mroki Średniowiecza< J. Putka czytano zespołowo wieczorami”.

Tak oczytany skupił się na udziale krużlowian w I wojnie światowej, w której brali udział powołani do służby w armii austrowęgierskiej: „Opowieści o przeżyciach frontowych słyszałem od ojca Wincentego i jego kolegów frontowych np. Pawła Taraska, Stanisława Olecha, Wł. Hotlosia. (…) Najwięcej było tych, którzy uczestniczyli na froncie rosyjskim, gdzie po drugiej stronie walczyli Polacy. Tu często wspominano o swego rodzaju umownym wojowaniu w czasie ustalonego frontu, okopania się wojska. Przerwach w czasie posiłków (…). (…) ojciec kilkakrotnie brał udział w szturmach na bagnety, w odwrocie dwukrotnie pozostawiono go z małą (10 osób) garstką żołnierzy na wstrzymywanie dla osłony wycofujących się żołnierzy, ale szczęśliwie uniknął śmierci – choć został ranny – i niewoli, podczas gdy jego prawie cały pułk dostał się do niewoli. (…) Ci [wspomniani koledzy ojca] jednak nie mieli szczęścia i dostali się do niewoli, dwaj przeżyli rewolucję [w Rosji], po wyleczeniu (…) pracowali, mieli dużo swobody, nie cierpieli głodu. Rosjan oceniali jako ludzi uczynnych, dobrodusznych. (…) Inne [warunki] były na froncie włoskim czy w Rumunii. Tam walczyły młodsze roczniki, wspomnienia żołnierzy były bardziej tragiczne: głód, wszy, rygor, walki bardziej zacięte i krwawe, najbardziej zróżnicowane traktowanie żołnierza, gorsze wyposażenie i wyżywienie, pobyt w szpitalach zawsze w najgorszych warunkach”.

Wojnę polsko-bolszewicką Sapalski też widział nieco inaczej niż współczesna i aktualna propaganda: „wspomnę jak wówczas wyponiewierani latami na różnych frontach chłopi początkowo podeszli do sprawy zatargu o granice Polski na wschodzie. Początkowo na wezwanie młodszych roczników do wojska w naszych okolicach wykazano lekceważenie i duża część nie zgłosiła się. Żandarmeria wojskowa ścigała ich jako dezerterów (…). Wszak zbliżały się żniwa. Momentem zwrotnym od uchylania się od stawiennictwa był apel Wincentego Witosa, premiera rządu o natychmiastowy udział w obronie kraju poparty konsekwencjami sądu doraźnego. (…) dość ciekawie wypadły opowiadania kilku uczestników wojny w 1920 r.: Jana Zieleniaka i p. Frączka ze Starej Wsi, Wincentego Góry, Jana Fydy z Krużlowej Niżnej, Wojciecha Barana i innych. (…) O cudzie nad Wisłą wyrażali się wszyscy z lekceważeniem przypisując wygraną [nie strategii Piłsudskiego, lecz] dobremu dowództwu oficerów frontowych zaprawionych w bojach I wojny światowej i wojskom gen. Józefa Hallera, który przybył z armią dobrze wyposażoną zwłaszcza czołgom”.

I nawiązując do tego, napisał w innym miejscu: „Ojciec (…) ostro wetował jakoby jedynymi ludźmi co zaważyli w tzw. cudzie nad Wisłą byli J. Piłsudski i ks. Ignacy Skorupka. Mówił, skoro tak było, to co robili generałowie Rozwadowski, Zagórski, Haller, Sikorski i inni, nie mówiąc już o tysiącach chłopów, którzy poszli na wezwanie W. Witosa (…)”.

A w dalszym ciągu poprzedniego fragmentu dodał: „Wiadomym mi jest, że z armią J. Hallera przyszli do Polski: Feliks Jezierski i >Szpak< (…), natomiast w Legionach służyło dwóch braci Piotr i Paweł Majewski. (…) Jako ochotnik w wojnie bolszewickiej uczestniczył syn Jana Pietrucha – Władysław, który zginął na froncie w niewiadomych okolicznościach. Wojciech Kostecki z Krużlowej Wyżnej dostał się do niewoli i został wywieziony do Krasnojarska, skąd zbiegł i szczęśliwie w różny sposób powrócił do domu”.

Okres międzywojenny widziany oczami Sapalskiego: „Większość dzieci kończyło naukę szkolną na trzeciej, czwartej klasie szkoły podstawowej, wiele pozostawało analfabetami bez zawodu. Gruźlica zbierała obfite żniwo. (…) Będąc ministrantem razem z kolegami otworzyliśmy stojącą pod dzwonnicą w kościele dużą skrzynię. Mnie zainteresowały wśród papierów zaświadczenia wydawane przez Józefa Bielewicza, pełniącego funkcję >oglądacza zwłok<. Przeglądnąłem sporą ilość tych zaświadczeń. Każde z nich oprócz danych personalnych określało: wiek, płeć, przyczynę zgonu i inne dane, zapewne potrzebne dla celów statystycznych. Wśród [przyczyn] dużej liczby zgonów dzieci była słabowitość od urodzenia (przeważnie od pierwszego roku), a starsi umierali zwykle do 60 lat na morzysko, suchoty, po 60-tce to już była starość. Na leczenie u lekarzy niewielu mogło sobie pozwolić. Tu nadmienię, że oglądacz zwłok nie miał żadnego wykształcenia medycznego, nie wiem, z jakiego ramienia pełnił tę funkcję. W całym dwudziestoleciu wolnej Polski w Krużlowej Wyżnej wykształcenie średnie osiągnął Michał Mikulski >Kredyś<, został nauczycielem, pracował w Jamnej (…). Krużlowa Niżna miała więcej szczęścia. Wykształcenie średnie ukończył Piotr Fyda >Chabura<, znalazł pracę drukarza w Krakowie. Jedynym z biednej chłopskiej rodziny z wykształceniem wyższym jest żyjący jeszcze [w momencie pisania tej notatki, bo zmarł w 2013 r. w wieku 100 lat] Stanisław Martuszewski, ksiądz ze zgromadzenia zakonnego oo. Pallotynów”.

A tak wyglądała chata rodzinna Sapalskiego: „Dom nasz duży, ale bardzo stary, pod strzechą długości ok. 20 m i szerokości 8 m, pierwotnie >dymny<, był podzielony na 3 części: kuchnia 7×8 m dymna, sień 6×8 m podzielona na komorę w poprzek 4×8 m oraz zimna izba 7×8 m. Całe życie toczyło się w kuchni. Tu rodzice i młodsze rodzeństwo sypiało, starsze obojętnie na porę roku sypiało w zimnej izbie, co nie było w czasie mrozów zbyt przyjemne”. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniamy, że „dymny” znaczy też „kurny”, czyli bez instalacji kominowej – dym z paleniska uchodził przez otwór w strzesze.

Inny fragment: „kupno butów czy odzieży należało do wydatków dużych, były wydarzeniami w rodzinie, uciechą dla wyróżnionych, którzy wyrażając wdzięczność rodzicom dziękowali całując ojca i matkę w rękę”.

Przyznacie, że obraz ten nieco różni się od rzeczywistości prezentowanej w licznych ostatnio filmach i serialach, pokazujących zawsze zamożnych, sytych i szczęśliwych mieszkańców II RP. Jak wynika z przekazu choćby Władysława Sapalskiego, tęsknota za wspaniałością II RP nie jest do końca uzasadniona…

Sapalski na wielu kartkach wraca do dziejów ruchu ludowego na Ziemi Grybowskiej. Relacjonował np., że w okresie międzywojennym zaogniła się w Krużlowej rywalizacja o rząd dusz pomiędzy Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży a lewicowo radykalnym ZMW „Wici”. Sapalski, sam działacz ZMW, nazywał KSM „obcym ideowo” i wspominał: „miejscowy proboszcz ks. Fr. Janik w bardzo krytyczny sposób napiętnował uczestników uroczystości [poświęcenia sztandaru ludowego w Lipnicy Wlk.], jednocześnie mocno zaatakował wiciarzy i całą organizację jako komunistyczną”.

Tym samym tylko przyspieszył powstanie we wsi koła ZMW „Wici”, które założono w lutym 1936 r. dosłownie kilka tygodni po filipice księdza. I dalej Sapalski: „Z chwilą powstania koła ponowiono ataki ze strony KSM, lecz koło zamiast słabnąć wzmocniło swoją spoistość organizacyjną”. W taki oto sposób proboszcz-dobrodziej przyczynił się do rozkwitu zwalczanej przez siebie organizacji…

W innym miejscu Sapalski napisał: „Po zbudowaniu sali parafialnej tj. w 1936 r., po stworzeniu tzw. Akcji Katolickiej, mimo iż salę budowali wszyscy, nie wpuszczano tam ludowców”. Przeto zebrania organizowane były najczęściej w domach jego ojca Wincentego, „zagorzałego ludowca i zauroczonego zwolennika W. Witosa”, i u zbiega z niewoli w Krasnojarsku, gdzie znalazł się w czasie wojny polsko-bolszewickiej – Wojciecha Kosteckiego. Ojciec Wincenty Sapalski do 1937 r. był zresztą prezesem krużlowskiego koła Stronnictwa Ludowego, a po nim wybrano Kosteckiego.

I pamiętnikarz dodał: „Kiedy indywidualne ataki sfanatyzowanych starszych matek i ciotek nie odniosły skutku i koło nadal istniało, rozgrzmiały ambony w sąsiednich parafiach w Ptaszkowej i Grybowie o szerzącej się zarazie komunistycznej”.

Mimo kanonady od strony ambony, to jednak nie kto inny, jak właśnie osobiście proboszcz Janik poświęcił w 1937 r. sztandar koła Stronnictwa Ludowego w Krużlowej Wyżnej. Ze składek członków i sympatyków SL z Krużlowych Wyżnej i Niżnej oraz Starej Wsi uzbierano 280 zł. Hafty (Orzeł Biały) i malunki (olejna Matka Boska Częstochowska) na sztandarze z ciemno-zielonego sukna wykonała artystka ludowa nieznanego nazwiska z Przyszowej, drzewiec – Józef Śmigacz ze Starej Wsi, a części metalowe – kolejarze z Ptaszkowej, w tym gwoździe pamiątkowe jeden z nich nazwiskiem Oślizło.

Sztandar trzymano u Wojciecha Kosteckiego – aż do marca 1940 r. Ponieważ ten strażnik sztandaru zaangażował się w konspirację (ROCh – Ruch Obrony Chłopów), przekazał ludowy skarb Pawłowi Baranowi, a ten z kolei synowi – kościelnemu Janowi, który ukrył go w kościele. Od 1941 r. chorągiew znajdowała się u Franciszka Szarka i w dobrym stanie przetrwała do końca okupacji. Po wojnie uświetniła m.in. pogrzeby marszałka Sejmu Macieja Rataja i Wincentego Witosa, na które udawały się delegacje z Krużlowej. W latach 1947-68 sztandar nie był oficjalnie używany, a przechowywał go znowu Wojciech Kostecki. Potem służył na pogrzebach dawnych działaczy ludowych i członków kół, które go ufundowały. Po śmierci W. Kosteckiego znajdował się w domu sołtysa z lat 70. XX w. Władysława Taraska, a potem w domu syna sołtysa – Jana Taraska, prezesa miejscowego koła PSL.

Na uroczystości poświęcenia sztandaru w 1937 r. uchwalono też rezolucję i przesłano „pod adresem władz rządowych”. Domagano się w niej „od czynników rządowych zmiany polityki zagranicznej, przeprowadzenia reformy rolnej bez odszkodowania, ograniczenia karteli i prowadzenia sprawiedliwej polityki cen, upowszechnienia oświaty i powrotu do kraju po cofnięciu kary więźniów brzeskich”. Prawie wszystkie te postulaty zrealizowano po ok. 10 latach, ale do tego potrzeba było radykalnej zmiany ustroju…

Poświęcenie sztandaru zgromadziło ok. 3,5 tys. ludzi. Nie był to żaden rekord, bo jak wspominał Sapalski, na inne imprezy ludowe też rutynowo stawiało się po kilka tysięcy osób, a w Zielone Świątki w 1936 r. na Rynku w Grybowie zebrało się kilkanaście tysięcy manifestantów, zaś krużlowskie koło ZMW odpowiedzialne było wtedy za dekorację pochodu, demonstracji i Rynku.

Oprócz presji moralnej dochodziło także do incydentów, które jako żywo przypominają nam późniejsze czasy: „Od chwili powstania organizacji policja z Grybowa pilnie śledziła poczynania młodzieży wiciowej, co miało na celu jej rozbicie przez utrudnianie organizowania zebrań. W 1936 nieznani dotąd sprawcy nocą z dnia 2 na 3 maja na fladze państwowej wywieszonej na lokalu szkoły podstawowej w Krużlowej umieścili napis >Witaj przeklęta sanacja, cześć Wam krwiożercy chłopa polskiego<. Podejrzanym o dokonanie tego czynu został prezes koła ZMW >Wici< Jan Sapalski [prawdopodobnie był to urodzony w 1911 r. starszy brat autora tych słów], który mimo dwóch sprzecznych ze sobą ekspertyz został skazany na 6 miesięcy aresztu. Następnym prezesem koła został Stanisław Kostecki, któremu za pomocą fałszywie zeznających pod przysięgą świadków, a to Anny Kmak z Siołkowej i Mikulskiego Kazimierza z Grybowa udowodniono, że pierwszy uderzył nożem komisarza powiatowego policji z Nowego Sącza Gawlika w czasie zajść po manifestacji w czasie święta ludowego w Grybowie”.

Wydarzyło się to na wspomnianej, kilkunastotysięcznej manifestacji w Zielone Świątki w 1936 r. na Rynku w Grybowie. Sapalski zanotował: „Policja nowosądecka na czele z komisarzem Gawlikiem sprowokowała manifestantów uroczystości tym, że przed rozpoczęciem na udekorowanej trybunie na czołowym miejscu umieszczono portret Wincentego Witosa, który był ówcześnie na emigracji w Czechosłowacji z wyrokiem po tzw. procesie brzeskim. Ludowcy przy każdej okazji protestowali przeciw dyktatorskim rządom, przeciw niesprawiedliwemu wyrokowi, domagając się uwolnienia W. Witosa i pozostałych skazanych. Na rozkaz wspomnianego komisarza Gawlika w czasie uroczystości w kościele – portret usunięto, co wzbudziło oburzenie uczestników. Napięcie udało się nieco uspokoić przez prowadzącego Ludwika Wiatra i jego brata Narcyza [ten drugi był prezesem zarządu powiatowego ZMW „Wici”, a w czasie okupacji niemieckiej lokalnym organizatorem BCh ps. Zawojna – będzie o nim jeszcze mowa…] (…) zadra pozostała, bowiem blisko trybuny drażniła osoba komisarza Gawlika. Doszło do zamętu. Komisarz został ranny nożem, ale działacze z trybuny osłonili rannego wciągając go do pobliskiej apteki. O zamach przez pobicie i zranienie komisarza oskarżono S. Kosteckiego (…). Oskarżenie było zupełnie bezpodstawne, bowiem w czasie zajścia S. Kostecki był kilkadziesiąt metrów dalej. Świadkowie konfidenci Anna Kmak z Siołkowej i K. Mikulski zeznali pod przysięgą, iż rozpoznali oskarżonego jako sprawcę. Sąd nie uznał zeznań świadków obrony i takim sposobem w dniu 4 lipca 1936 r. zapadł wyrok 2 lata (…). Dzięki dobrze zorganizowanej obronie przez N. Wiatra i pomocy materjalnej składkowej, wyrokiem sądu kasacyjnego karę zniżono do 1 roku, którą S. Kostecki odbył w więzieniach w N. Sączu i Sanoku”.

Na okres uwięzienia Kosteckiego na stanowisko prezesa wrócił Jan Sapalski, który zdążył odsiedzieć swoją 6-miesięczną karę w czasie śledztwa i zaraz po ogłoszeniu wyroku wypuszczono go na wolność. Z kolei do września 1939 r. prezesem był wymieniony na początku brat autora tych notatek – Stanisław.

Kiedy indziej: „Na uroczystość poświęcenia sztandaru w Mystkowie [prawdopodobnie w 1937 r.] udało się z Krużlowej kilkadziesiąt ludzi (…). Szliśmy piechotą. Doszliśmy na miejsce uroczystości dużo wcześniej i tam zastaliśmy gorączkowo pracujących chłopów nad udekorowaniem na nowo placu, trybuny, postawieniem zepsutej bramy. Dowiedzieliśmy się, że nocą nieznani sprawcy zniszczyli dekoracje i bramę oraz trybunę. Podejrzanymi o złośliwe zniszczenie byli działający tam członkowie Stronnictwa Narodowego”.

Ruch ludowy stawał się jednak popularny: „W kole w Krużlowej Wyżnej było ok. 50 członków, ale na każdym zebraniu, które odbywały się w domach prywatnych było 100 i więcej osób, w tym tzw. sympatycy, którzy nie mieli legitymacji członkowskich, bowiem składka roczna wynosiła 1 zł, a to dla niektórych było dużo pieniędzy, bo za taką cenę można było kupić kalesony lub 1 kg cukru. Jak zwykle bywa w każdej wsi byli tzw. konfidenci policji (…) prawie zawsze [na zebraniach] można było spodziewać się policji, która miała prawo stwierdzać jego legalność. (…) Policję na zebraniach lekceważono, robiono umyślnie ścisk, dowcipnisie powodowali plamienie mundurów, deptanie butów i różne psikusy tak dla śmiechu”.

Życie polityczno-społeczne obfitowało też w procesy sądowe: „Podam, że taki proces wygrał w długotrwałym i kosztownym procesie mój ojciec Wincenty Sapalski z Adamem Kałuzińskim ze Starej Wsi. Chodziło o to, że na zorganizowanym przez Kałuzińskiego wiecu przedwyborczym na wolnym powietrzu przed szkołą w Krużlowej, po słowach >Niech żyje Józef Piłsudski marszałek Polski<, z tłumu zebranych padł okrzyk >Precz z nim, po krwi chłopskiej dostał się do rządu<. Korzystny, bo uniewinniający [ojca] wyrok naraził Kałuzińskiego na koszty procesu, następnie zajęcie egzekucyjne majątku ruchomego. Z kolei prezesem koła został Piotr Kostecki. Ten zamieszany został w procesie jako jeden z pierwszych zajścia pobicia jednego z członków szajki złodziei z Posadowej, tzw. jachymiaków, a prawie całą społecznością krużlowską na czele z sołtysem wsi Franciszkiem Olechem jako drugim oskarżonym. W wyniku bójki, w której wzięło udział setki mężczyzn, po otoczeniu domu, gdzie schroniło się kilku członków szajki, zdemolowano doszczętnie dom Franciszka Jachowicza. Proces był długi i kosztowny, obaj oskarżeni byli uniewinnieni, lecz P. Kostecki z racji zarzutu popełnienia przestępstwa zrezygnował z pełnionej funkcji”.

Sapalski opisał też strajk chłopski w sierpniu 1937 r.: „Grupa ok. 200 chłopów z Krużlowej Niżnej, Wyżnej i Starej Wsi obstawiła drogę główną Grybów-Nowy Sącz (…) starła się z policją na szosie koło browaru w Grybowie. Policjanci w liczbie ok. 20 wezwali do wystąpienia delegacji. Wystąpili Wojciech Frączek ze Starej Wsi, Franciszek Frączek z Krużlowej Wyżnej (…). Wojciech Frączek przedstawił policjantom, że jest strajk i chłopi spokojnie chcą zamanifestować swoje poparcie strajku. Policjanci rzucili się na niego. Pozostali chłopi starli się z policją, jednak po krótkiej walce wobec groźby strzelaniny wycofali się do pobliskiego lasu. W czasie starcia zostali dotkliwie pobici: Wojciech Frączek, Franciszek Frączek ówczesny prezes koła w Krużlowej Wyżnej Franciszek Szarek i wielu innych”.

Zapewne jednak obrażenia odnieśli także policjanci, ale autor nie wspomina o tym, lecz kontynuuje: „Druga grupa złożona z ok. 20 młodych ludzi przeważnie >wiciarzy< na czele z Władysławem Hotlosiem i Stanisławem Sapalskim [starszym bratem autora] udała się do Białej Wyżnej na skrzyżowanie dróg Grybów-Krynica. (…) po połączeniu się z młodzieżą Bukowca i Lipnicy skutecznie odparła kamieniami pierwszy atak policji, lecz po nadejściu wsparcia policji, która nadjechała od strony Gorlic wycofano się. Nocą z poniedziałku na wtorek łamistrajkom wybito szyby, a niektórym odgrażającym się potłuczono kieraty”.

O wybuchu II wojny światowej krużlowianie dowiedzieli się z radia, które w otwartym oknie plebanii wystawił proboszcz ks. Franciszek Janik. Młodych mężczyzn z siekierami posłano pieszo przez Nowy Sącz aż do Rytra, gdzie pod kierunkiem saperów przygotowali most do spalenia.

Władysław Sapalski podał: „Masy uchodźców, górali od Tylmanowej przyniosło wieści o mordach i okrucieństwie żołnierzy niemieckich. Panika spowodowała, że prawie wszyscy mężczyźni postanowili uchodzić na wschód, gdzie miało nastąpić odparcie najeźdźców”.

I na innej kartce: „Pierwszym negatywnym zjawiskiem było zupełne zaskoczenie pod względem przygotowania obrony. (…) Już 3 września prawie wszyscy mężczyźni zgromadzeni koło kościoła byli gotowi do ewakuacji. Ojciec nasz, który brał udział w wojnach w Serbii, a następnie w I wojnie światowej, widząc uzbrojenie i wycofujące się bezładnie oddziały wojska [polskiego] w Grybowie, zabraniał nam oddalania się z domu. Nie posłuchaliśmy go. Z pomocą sióstr Marii i Anieli, zaopatrzeni w dwa bochenki chleba i pół litra masła wymknęliśmy się nocą oknem. Wraz z innymi, sporą grupą, udaliśmy się w kierunku Stróż, zatrzymując się rano w Łużnej. Drogi były pełne uciekinierów. Tam przeżyliśmy pierwsze dwa naloty (…). Niemcy w tym czasie już okrążyli N. Sącz i z miejscowości Kwiatonowice nocą widzieliśmy łuny pożarów po potyczkach w Stróżach i Wojnarowej. W takiej scenerii (…) przez Biecz, Jasło, Krosno, Sanok, Sambor i dalsze miejscowości pod ciągłym ogniem lotnictwa szliśmy w kierunku Lwowa. Nasza grupa złożona z 10 młodych ludzi postanowiła trzymać się blisko frontu, by w razie powstrzymania nieprzyjaciela zgłosić się ochotniczo do wojska”.

I dopisek na marginesie: „Znikła nasza mocarstwowość, zawiodły sojusze i pakty nieagresji z sąsiadami, zawiedli dyplomaci i stratedzy wojenni”. A na innej kartce: „Dziś widzę, że historia się powtarza, nasza narodowa łatwowierność w przyjaźnie i liczenie na honor bez rozsądnego mierzenia siły na zamiary może się skończyć podobnie klęską w sposób bezkrwawy”.

Dalszy ciąg epopei z września 1939 r.: „W powietrzu na naszej trasie nie widzieliśmy ani jednego polskiego samolotu. Natomiast samoloty niemieckie latały bezkarnie nisko, niszcząc przed posuwającymi się wojskami wszystko co poruszało się na szlakach drogowych i kolejowych, a te były zatłoczone przez uciekających w panice cywilów i rozbite oddziały wojska polskiego. (…) W drodze koło Biecza leciało w jednej grupie ok. 70 samolotów, te niszczyły główne cele. Z daleka widać było nocą łuny, a w dzień dymy Krosna, Borysławia, Drohobycza, Przemyśla. Wsiedliśmy do pociągu w Jaśle dopiero pod wieczór trzeciego dnia od wyjścia z domu. (…) Szlaki kolejowe także były zatłoczone. Z Jasła do Krosna jechaliśmy całą noc. W dzień było jeszcze gorzej. Ostatnie pociągi to wagony odkryte, lory, bardzo dobre do obserwacji i szybkiego opuszczenia dla ukrycia się przed nalotem. Długie przerwy i znowu ostrzał lub bombardowanie. (…) po bombardowaniu i ostrzelaniu naszego pociągu, prawdopodobnie ostatniego na tym szlaku, w Chyrowie zrezygnowaliśmy z pociągu i dalej szliśmy piechotą. (…) stacja Chyrów, gdzie bomba trafiła w poczekalnię pełną ludzi. Zginęło tam 10 ludzi ze Starej Wsi, którzy wcześniej tam dotarli: Jan Marchacz, Jan Pietruch (z Nagajówki), Józef Studziński, Józef Gołyźniak…”.

I kolejny dopisek na marginesie: „Wracaliśmy powoli w dzień, unikając miejscowości zamieszkałych przez ludność ukraińską. Tak dotarliśmy do Sambora. Zgłosiliśmy się po przepustki. Nic nie wiedzieliśmy o napaści ZSRR na Polskę i granicy na Sanie”.

A na kartce innego formatu: „Tu przytoczę przygody mojego brata Jana Sapalskiego i jego szwagrów Romana, Stanisława i Adama Kosteckich, którzy wcześniejszymi pociągami dotarli aż do Buczacza i tam zostali przez władze zakwaterowani w szkole. W czasie wkraczania wojsk radzieckich z pobliskiego szkole cmentarza padły strzały prowokatora ukraińskiego. Wszystkich (ok. 200 ludzi) spędzono na dziedziniec, ustawiono karabiny maszynowe i czekano na rozkaz rozstrzelania. Tylko szczęśliwy traf sprawił, że w porę wykryto sprawcę. (…) powrót z terenów zajętych przez ZSRR był znacznie trudniejszy, dla niektórych okazał się tragiczny. Wymieniony brat i jego szwagrowie wrócili dopiero w grudniu. (…) Tam znaleźli śmierć z rąk nacjonalistów ukraińskich: Lichoń, Gołyźniak Władysław, Chronowski”.

W kolejnym strzępie wspomnień czytamy: „[w ratuszu w Samborze] oznajmiono nam, aby wracać do domu drogą w dzień od rana do wieczora, najlepiej kiedy drogą ciągną żołnierze. Była to prawda. Zauważyliśmy w dwóch przypadkach zamordowanych przez Ukraińców cywilów w lasku i miejscu odludnym. Tak dotarliśmy bez większych trudności do Leska. (…) dotarliśmy do przejścia obok zniszczonego mostu na Sanie (…) zostaliśmy zatrzymani, zrewidowani, otoczeni wraz z innymi i po ustawieniu w trójki – pod silną eskortą pomaszerowaliśmy do Sanoka. Tam umieszczono nas na dziedzińcu wewnętrznym więzienia, ponieważ w więzieniu nie było miejsc. Niewiele miejsca był także na dziedzińcu, woda ze studni wyczerpana, niektórzy czerpali mokry czarny piasek, aby zwilżyć spalone wargi po całodniowym w skwarze marszu. Jak wspomnę, nigdy dotąd nie spałem tak smacznie i wygodnie [jak] na brukowanym otoczakami podwórzu. Następnego dnia po południu dwóch Niemców i tłumacz kazali nam ustawić się w szeregach powiatami. Z nowosądeckiego uzbierało się uznanych za cywilów 107 osób i dla całej gromady wystawiono jedną przepustkę. Szliśmy na Rymanów i Duklę. Było to nie bardzo wygodne, rano zbiórka, marsz był wolny, trudniej było o żywność. Kiedy weszliśmy na teren spokojniejszy, odłączyliśmy się od zwartej grupy i omijając większe miasta oraz miejscowości zamieszkałe przez ludność łemkowską, wolno, za dwa dni byliśmy w domu. Razem nasza przygoda wojenna trwała trzy tygodnie”.

W czasie II wojny światowej zginęło wiele osób z Krużlowej Wyżnej. W kampanii wrześniowej w 1939 r. polegli koło Sanoka st. szer. Stanisław Baran i szer. Jan Chronowski. W niemieckich obozach koncentracyjnych – Auschwitz-Birkenau: Józef Chronowski, Władysław Hotloś, Franciszek Janusz, Władysław Litawa, Józef Olech, Stanisław Polański, Franciszek Święs, Stanisław Tarasek, Wincenty Tarasek (dwaj ostatni byli prawdopodobnie braćmi, bo obaj mieli ojca Michała), Franciszek Totoś i Tadeusz Wojtarowicz; Dachau: Jan Tarasek (następny syn Michała…).

W piśmie do Powiatowego Komitetu ZSL w Nowym Sączu z 2 maja 1971 r. Sapalski opisał jedno z tragicznych wydarzeń: „W dniu 8.IX.1944 r. na terenie wsi Krużlowa Wyżna, przysiółek Równie, doszło do starcia zbrojnego partyzantów grupy >Semp<* z oddziałem żandarmerii niemieckiej. Podczas ataku zostało zabitych 4 żandarmów. Nadciągająca pomoc Niemcom (ok. 100 żołnierzy) z Grybowa zastrzeliła dwóch młodych 20-letnich mężczyzn podejrzanych o to, że są partyzantami, a to: Jana Serafina z Krużlowej Wyżnej nr domu 154 i Jana Frączka z Krużlowej Wyżnej 54”.

Trzy rodziny żydowskie zgładzono w masowej egzekucji w Białej Niżnej w 1942 r.: Jakuba Gerszona z 5 członkami rodziny, Chaima Fabera z 4 osobami i Mojżesza Lebena z 9 osobami. Egzekucję tę opisaliśmy w haśle poświęconym Białej Niżnej. Ponadto Bergman Zimerman (Zimmermann, Cimerman?) jeszcze przed wkroczeniem Niemców uciekł z synem, ponoć do ZSRR, ale zostały jego żona i troje młodszych dzieci – wszyscy zostali gdzieś wywiezieni i z niemal stuprocentową pewnością zamordowani, podobnie jak niejaki Szyja (Szaja?) z rodziną.

Więzienia lub obozu za sprzedaż jednej sztuki własnej trzody chlewnej nie przeżył Stanisław Bednarz. Osoby, które nie wróciły z robót w Niemczech: Emilia Filipowicz, Kunegunda Kubiak, Jan Baran i Maciej Michałowski. Nikt nie zginął ani w ZSRR, ani w Armii Polskiej na Zachodzie, ani w czasie walki w oddziałach partyzanckich.

Byli też tacy, którzy ocaleli w obozach (Stanisław Widlak wrócił z Auschwitz po wyzwoleniu) i na robotach (ich lista obejmuje 40 pozycji, spośród nich Aniela Wójcik wylądowała w Kanadzie, Jan Nosal w USA, Julia Górka w Afryce, a Wincenty Chronowski wywędrował aż do Australii).

W czasie okupacji w Krużlowej działała komórka Batalionów Chłopskich. Sapalski zapisał: „W dniu 8.IX.1943 r. gestapo z Nowego Sącza przeprowadziło aresztowanie osób wykazanych jako zaangażowanych w ruchu podziemnym. Na liście tej figurowali: Jan Sapalski, Władysław Sapalski [prawdopodobnie autor tych zapisków], Wojciech Kostecki, Stanisław Kostecki, Jan Baran, Stanisław Chronowski, Roman Kostecki, Józef Kubiak i Wojciech Paciorek. Z wymienionych ujęto tylko Jana Barana, Józefa Kubiaka, Romana Kosteckiego i Stanisława Chronowskiego, lecz zostali oni po kilku tygodniach zwolnieni, ponieważ ludzi o tych samych imionach i nazwiskach było więcej i osoby aresztowane uznano za pomyłkę. Aresztowane inne osoby, jak Wojciech Kostecki, Stanisław Kostecki, Józef Sapalski, Jan Paciorek wykazali, że nie są osobami, których gestapo chciało aresztować. Gestapo kilkakrotnie usiłowało aresztować pojedynczych członków podziemia, lecz nigdy nie zastano ich w miejscach zamieszkania”.

W dalszym ciągu Sapalski wspominał: „Ukryto od sierpnia 1944 r. do końca okupacji 4-ch żołnierzy radzieckich: u Jędrusik Marii, Radzik Marii, Józefa Kubiaka i Nosala Kazimierza”.

W czasie okupacji niemieckiej Władysław Sapalski należał do Batalionów Chłopskich, podobnie jak jego starszy brat Stanisław (ur. 1919), który dokonywał egzekucji na zdrajcach, wykonując wyroki sądów podziemnych nakładane na kolaborantów, np. na reichsdeutschu ze Stróż. Nazywało się to likwidacją. Władysław Sapalski opowiadał kiedyś, iż jego brat Stanisław ps. Gwóźdź był uczestnikiem egzekucji na Wojciechu Krzeszowskim z Wyskitnej. Był to policjant granatowy z posterunku w Grybowie, którego złowrogą postać (oraz jego szefa Bronisława Kubali) przypominamy w haśle poświęconym Białej Niżnej. Krzeszowski uciekł im w zboże, ale kiedy tylko wystawił głowę, wtedy „kilerzy” go złapali, odczytali mu postanowienie sądu podziemnego i natychmiast wykonali. Historia zresztą potwierdza, że koło domu w Wyskitnej Krzeszowskiego zastrzelili partyzanci z BCh.

Ta katowska specjalność Gwoździa nie cieszyła się powszechnym uznaniem. Kiedyś szedł sobie na bosaka do żony i w nocy ktoś do niego strzelił. Kula drasnęła go, popłynęła krew. Udał się zatem po pomoc do krużlowskiego proboszcza ks. Franciszka Janika. Ale ten – z obawy przed Niemcami – nie chciał go opatrzyć. Dopiero gdy partyzant Gwóźdź zagroził bronią, ksiądz zrobił mu opatrunek. Sytuacja proboszcza nie była jednak łatwa, gdyż na plebanii mieścił się posterunek niemieckiej żandarmerii, którego dowódcą był Austriak.

W książce „Partyzancka idzie wiara…” Eugeniusza Kapustki ps. „Marek” i Bolesława Ptaszka ps. „Rożek” nazwisko Stanisława Sapalskiego pojawia się w wielu miejscach. Po wojnie wolał zniknąć z rodzinnych stron i przeniósł się na Ziemie Zachodnie, gdzie zmarł w Kamiennej Górze.

Władysław ps. Szary nie był z racji młodocianego wieku tak zaawansowany w konspiracji jak jego brat Gwóźdź. Był tylko łącznikiem, do jego zadań należał m.in. kolportaż konspiracyjnej prasy. Ale uzbrojony był – miał pistolet, chyba typu Walther. Jednak w oddziale leśnym nie walczył, pociągów nie wysadzał i nie uczestniczył w potyczkach z Niemcami z bronią w ręku, choć Krzyż Partyzancki potem dostał. Był za to świadkiem historii.

Widział np. egzekucję na Władysławie Nalepie. Ten rymarz wyszedł sobie w lipcową niedzielę 1944 r. z mszy w kościele w Krużlowej Wyżnej, ktoś ze wsi dyskretnie wystawił palec przez dziurkę w kapocie i w ten sposób wskazał delikwenta obcym mężczyznom, którzy czekali na zewnątrz. I ci przybysze zastrzelili Nalepę pod kościołem na oczach wielu świadków – za to, że służył Niemcom i donosił na Polaków.

Nalepa był podsołtysim w Krużlowej Wyżnej, natomiast sołtysem – Franciszek Olech. I jego zabito wcześniej za to samo. Z tym, że nie pod kościołem, lecz w mleczarni, bo pełnił także funkcję prezesa Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Krużlowej. 11 września 1943 r. odczytano mu wyrok sądu podziemnego i zastrzelono w piwnicy-lodowni. Tak twierdzili bardziej wiarygodni Władysław Sapalski i jego żona Józefa, choć niektórzy mieszkańcy Krużlowej podawali, że nie zastrzelono, lecz utopiono w kadzi. Wykonawcy wyroku zniszczyli dodatkowo urządzenia mleczarni.

Władysław Sapalski pamiętał jeszcze, że jego ojciec Wincenty (ludowiec, już przed I wojną światową współpracował z Wincentym Witosem, powołany do armii austrowęgierskiej stacjonował w Ołomuńcu, uczestnik wojen bałkańskich i I wojny światowej na froncie rosyjskim, na którym stracił dwa palce prawej ręki, potem prezes przedwojennego Stronnictwa Ludowego w Krużlowej, organizator strajków chłopskich, współorganizator i prezes krużlowskiej spółdzielni mleczarskiej oraz w latach 1926-35 zastępca naczelnika wsi, czyli sołtysa) ostrzegał Olecha przed wysługiwaniem się Niemcom, ale tamten nie zmienił postępowania i przypłacił to głową…

Na jednej z zachowanych kartek, w piśmie do Powiatowego Komitetu ZSL w Nowym Sączu z 2 maja 1971 r., Sapalski tak napisał o przyczynach egzekucji sołtysów: „Powodem wyroków było wysłanie dużej liczby osób do obozu zagłady, duża liczba ludzi przemocą wysyłanych do Niemiec, nieludzkie obchodzenie się podczas łapanek i inne drobniejsze przestępstwa przeciwko narodowi polskiemu”.

Z kolei już po wojnie Władysław Sapalski przebywał akurat w Krakowie na zjeździe ZMW „Wici”, gdy ubecy zabili na Plantach jego kolegę z Stróż – Narcyza Wiatra ps. Zawojna, przed wojną prezesa Zarządu Powiatowego ZMW „Wici” w Nowym Sączu.

Po wojnie Sapalskiego przesłuchiwano, ale represjonowany nie był. Zrozumiał jednak, że ma siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Nie do końca jednak wypełnił to nieme przykazanie, gdyż zajmował m.in. stanowisko wiceprezesa GS „Samopomoc Chłopska” w Grybowie.

W kraju trwała okupacja hitlerowska, tymczasem w Iraku Józef Grybel usłyszał w radiu londyńskim komunikat, że wykonano wyrok sądu podziemnego na sołtysie Krużlowej Wyżnej Franciszku Olechu. A przecież on znał tego Olecha, bo trzeba wiedzieć, że Józef Grybel to ojciec Józefy – żony Władysława Sapalskiego. Józef Grybel dzięki charakterystycznemu wąsikowi wyglądał na zdjęciu jak wykapany Adolf Hitler! Ale to kwestia ówczesnej mody, a nie poglądów, bo przeciwko fűhrerowi III Rzeszy walczył z bronią w ręku.

W 1920 r. ukończył w Krakowie szkołę podoficerską w stopniu kaprala, ale I wojna światowa i wojna polsko-bolszewicka go ominęły. We wrześniu 1939 r. został zmobilizowany do 45. pułku piechoty. 19 września trafił do niewoli sowieckiej – internowano go w Brzeżanach, rodzinnej miejscowości marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Najpierw trzymano go w Krzywym Rogu na Ukrainie, gdzie musiał tyrać w kopalni rudy żelaza, a w czerwcu 1940 r. przez Kotłas, gdzie później miał umrzeć z wycieńczenia przedwojenny gwiazdor filmowy Eugeniusz Bodo (właśc. Junod), wywieziono go nad syberyjską rzekę Pieczorę. Tam skierowano go do wyrębu tajgi i budowy torów.

W 1941 r. trafił do tworzonej w ZSRR Armii Polskiej gen. Władysława Andersa i razem z nią ewakuował się przez Persję (Iran), Irak, Palestynę i Egipt. W ciągu tych wszystkich przejść chorował na szkorbut, tyfus i malarię.

Służył w 15. Wileńskim Baonie Strzelców 5. Kresowej Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. Nikodema Sulika, ojca Bolesława, znanego dokumentalisty oraz byłego przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji już w III RP. Wziął udział w kampanii na Półwyspie Apenińskim – w stopniu starszego sierżanta zajmował stanowisko zastępcy dowódcy plutonu moździerzy, które transportowano na osiołkach. Walczył pod Monte Cassino, był lekko ranny i odznaczony Krzyżem Walecznych oraz brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Od 1946 r. przebywał w W. Brytanii.

Do żony i sześciorga dzieci wrócił w maju 1947 r., po ponad 7 latach nieobecności w Polsce. Jego córka Józefa, żona Władysława Sapalskiego, wspominała, że przywiózł dużo zagranicznych papierosów, więc chłopi schodzili się, żeby popalić i posłuchać opowieści o dalekich krainach. Nie był represjonowany, ale pieśń o czerwonych makach pod Monte Cassino zawsze nucił tylko pod nosem. Zapisał się do ZSL i zasiadał w radach nadzorczych: 10 lat w GS „Samopomoc Chłopska” w Grybowie i PZGS w Nowym Sączu, 15 lat w Spółdzielni Ogrodniczo-Warzywnej w N. Sączu oraz w Spółdzielni Zdrowia w Krużlowej Wyżnej. Zmarł w 1985 r. To on zaprotegował do GS w Grybowie zięcia – Władysława Sapalskiego.

Niejako tłumacząc się z powojennego zaangażowania, Sapalski napisał m.in.: „jednym z najważniejszych czynnikiem utrzymania się indywidualnej własności rolnictwa polskiego był sprzeciw zorganizowanych dołów chłopskich w ZSL, Kółkach Rolniczych, związkach branżowych”.

Władysław Sapalski przed wojną walczył z władzą, po wojnie ją poniekąd wspierał i wychował syna Wiesława, który w III RP był asystentem pochodzącego z Krużlowej senatora Andrzeja Chronowskiego. Później ten z wykształcenia psycholog został wicewójtem w podkrakowskiej gminie Mogilany.

*Uwaga: pisownia oryginalna.