W archiwum szkolnym znajduje się kronika „Ogólnokształcącej szkoły podstawowej w Kiczni”. Zawiera bogactwo szczegółów z przeszłości szkolnictwa i stanowi świadectwo swoich czasów.
Kronika datowana jest od 1911 r. Zaprowadził ją nauczyciel Wojciech Krupa. Pierwszy wpis zaczyna od wyrzutów pod adresem poprzedników (uwaga: w cytatach zachowano pisownię oryginalną): „Spełniając cel, dla którego księga niniejsza nabytą i zaprowadzoną została rozpoczynam spisywanie kroniki tutejszej szkoły. Mimo, że szkoła tutejsza istniała już od roku 1902 i przede mną kilka sił nauczycielskich przez nią się przesunęło – rozpoczęcie niniejszej kroniki przypadło mnie w udziale – poprzednicy moi nie zaznaczyli w niej śladu swej obecności – a mam powód sądzić, że kronika ta już za nich istniała. Nic wszakże prócz tytułu w niej nie znalazłem”.
Potem przystępuje do relacjonowania tego, czego zdołał się dowiedzieć o czasach poprzedzających jego przyjście. Podaje, że pierwsza nauczycielka nazywała się Rozalia Ropelewiczówna i pracowała w Kiczni w latach 1902-06. Po niej przez rok posadę dzierżył Władysław Witkowski, następnie na dwa lata nastał Antoni Kempa, a po trzy kolejno uczyli Franciszkowie – Zbozień i Uroda. Jednocześnie jest to lista winowajców tego, że przed Krupą kronika pozostała nietknięta.
W książce „Z rodzinnych stron Mikołaja Zyndrama wodza z pod Grunwaldu” (1910) Antoniego Kurzei z Zabrzeża czytamy: „Nie wielu rodaków >kiczeńskich< starało się o zdobycie wiedzy. (…) Przed laty dziesięciu powstała tu szkółka, która tu może rozświeci noc i ciemnotę”.
W 1913 r. Rada Szkolna wydzierżawiła nauczycielowi na utrzymanie jeden mórg ziemi, za który wyznaczono 90 koron czynszu. Potem wybudowano jeszcze obórkę, żeby biedak miał gdzie trzymać krowinę.
W zapisie z roku szkolnego 1914/15 nauczyciel Krupa dostrzega wzmożenie patriotyczne: „Zdawałoby się, że lud nasz przyjmie wojnę tylko jako karę bożą – w której powołany pod broń ginąć musi (…). (…) [Tymczasem] uczucie narodowościowe rosło z dnia na dzień. Imię Piłsudskiego powtarzano nie tylko w miastach, ale i we wsi i to z czcią może większą”.
Mówiono nam jednak, że o ile w czasie I wojny światowej i niedługo po niej kicznianie ubóstwiali Piłsudskiego, to w późniejszym okresie 20-lecia międzywojennego podobno w większości stali się jego przeciwnikami, popierając partie ludowe.
Wróćmy jednak do zapisków Wojciecha Krupy: „Nauczyciel polski patrzał na to z radością i zdumieniem. Jakto? – i są to ci sami, o których myślano, że poza troską o chleb codzienny nic innego nie ma przystępu do nich? Tak się zdawało, ale to co kładliśmy w ich dusze, chociaż przygniecione troskami codziennymi żyło – i oto wybuchło wspaniale. Mówią, że ojcem duchowym Legionów był Sienkiewicz i godzą się wszyscy na to. A ja jeszcze dodam, że dużą część zasługi ma tu nauczyciel przez swoją pracę w szkole i poza szkołą. A czerpał zapał do swej pracy też z nieśmiertelnych dzieł mistrza”.
Dalej autor streszcza początek – na razie jeszcze odległych – działań wojennych i zauważa: „Jedna tylko gałąź nauki szkolnej skorzystała na wojnie i tą była historia Polski. Już z wybuchem wojny nauczyciel miał wiele sposobności w rozmowach ze starszymi opowiadać im niejedne epizody z naszych dziejów i słuchanoGO z zainteresowaniem niebywałem dotąd”.
Wkrótce jednak pożoga wojenna ogarnęła i okolicę: „16 grudnia 1914 r. zagrały armaty nad Nowym Sączem. Dymy spalonego mostu nad Dunajcem dawały znak o zbliżaniu sięCORAZ
NOTATKI
Gruszecka wymienia winnych, którzy pracowali w Kiczni po odejściu Krupy: Wilkowiczówna, Chwalibożanka, Wojciechowska, Biedroniówna, Wyrywalska… I kwituje: „Żadna jednak z moich poprzedniczek w czasie swojego pobytu nie skreśliła w kronice ubiegłych faktów. (…) Na próżno szukam w kancelarji szkolnej – wszelkich aktów brak – widocznie zaginęły podczas pożaru”.
Szkoła spaliła się bowiem w połowie lutego 1932 r. Zapewne wiele rzeczy spłonęło, ale nieuzupełniana na bieżąco kronika ocalała, żeby zaświadczyć o lenistwie całej rzeszy nauczycielek!
Gruszecka tak opisuje skutki pożaru z 1932 r.: „Smutny obraz przedstawiał się na miejscu dawnej szkoły. Widniały tylko zgliszcza i niedopalone resztki belek. Jak dowiedziałam się z opowiadań mieszkańców – powodem pożaru miała być wadliwa konstrukcja pieców. Nowa szkoła została umieszczona w prywatnym domu Jana Kałużnego nr 8, a mieszkanie nauczycielki u Tomasza Gancarczyka nr 6”.
Podjęto decyzję o budowie nowej szkoły. Bogatsi gazdowie dawali materiał (drewno), a ubożsi świadczyli pracę. Inwestycję ukończono w sierpniu 1933 r., a łączny jej koszt obliczono na 3790 zł.
Rozpoczęło się użytkowanie dwuizbowego budynku, w którym znajdowało się także mieszkanie kierownika, ale ubikacji w nim nie było. W 1988 r. „Gazeta Krakowska” opisała ten obiekt w dramatycznych słowach jako stojący „w głębokiej kotlinie, do której słońce nigdy nie zagląda”. Redaktorka raczej nie pofatygowała się na miejsce, bo z tym słońcem, które „nigdy nie zagląda” to gruba przesada! Choć rzeczywiście wiało tam chłodem i wilgocią, że nawet sołtys Jan Szlęk odnotował w swoich zapiskach, że znajdowała się „w nienadatnym miejscu tam gdzie była i jest (…) lepiej by pasował młyn wodny”. Budynek zresztą stoi do dzisiaj, z tym, że przekształcony w dom prywatny. Obok założono ogród szkolny, w którym na początek posadzono 15 drzewek. Powstała teżBIBLIOTEKA
Gruszecka pracowała w Kiczni do 1936 r., bo potem kolejne wpisy pojawiają się w kronice w odstępach paroletnich, siłą rzeczy zdawkowo obejmując okresy 1936-39, 1939-45, 1945-48. Od 1949 r. znów pojawiają się doroczne, ale trwa to tylko do 1959 r., później omówiony jest dopiero rok szkolny 1982/83.
Ponieważ obiekt szkolny okazał się za mały, w 1950 r. w ogrodzie zakupionym od Wojciecha Rusnarczyka dobudowano drugi, też drewniany i dwuizbowy, choć mniejszy. W zapiskach sołtysa Szlęka odnajdujemy informację, że w 1953 r., za czasów kierownika Józefa Biernackiego, szkołę wyposażono wTELEFON
Później lekcje przeprowadzano także w remizie OSP (jeszcze pomieszczenia nie były w niej otynkowane), a i to sal lekcyjnych wciąż nie wystarczało. Nauka odbywała się na dwie zmiany. Jak wspominała nauczycielka Jadwiga Dybiec, kiedy rozpoczynała pracę w 1982 r. i dostała pod opiekę zerówkę, to kłopoty lokalowe były takie, że nie miała gdzie podziać się ze swoją czeredką. Zajęcia odbywały się pod gołym niebem. Tułała się z dziećmi po okolicy. Dopiero w 1988 r. SzP w Kiczni przeniosła się do obecnej obszernej siedziby.