LELUCHÓW – handel

Miejscowi twierdzą, że handel w Muszynie i Krynicy-Zdroju na pewno nie ma takich obrotów jak w maleńkim Leluchowie. Rzeczywiście – pod względem nagromadzenia placówek handlowych na hektar Leluchów dorównuje wielu miastom, a nawet je przewyższa.

Leluchów od pradziejów leżał na handlowym tzw. szlaku węgierskim, prowadzącym z Małopolski na południe Europy. Wskutek dopuszczenia tzw. małego ruchu granicznego, w 1997 r. otwarto tu przejście międzynarodowe. Rozkwit handlu rozpoczął się jednak od otwarcia Mostu Wyszehradzkiego (6 września 2003 r. z udziałem ówczesnych premierów Polski Leszka Millera i Słowacji Mikulasza Dzurindy), wejścia Polski i Słowacji do Unii Europejskiej (1 maja 2004 r.), a zwłaszcza od podporządkowania się obu państw układowi z Schengen, znoszącemu wewnętrzne granice UE, co nastąpiło 21 grudnia 2007 r.

Pionierami handlu w Leluchowie byli eks-nauczyciel Mieczysław Stojda i późniejszy sołtys Michał Gumulak, nazywany przez niektórych we wsi „wybitnym biznesmenem”. Stojda zaczynał od kiosku kupionego od GS „Samopomoc Chłopska” w Muszynie, a teraz jego rodzina ma ciąg wielobranżowych pawilonów przy drodze ciągnącej się poniżej należącego do nich domu, który za czasów łemkowskich był plebanią grekokatolicką (od tego czasu oczywiście gruntownie zmodernizowaną).

Kiedy mieszkańcy odkryli żyłę złota, liczba sklepów rosła lawinowo. Już w 2000 r. było ich ok. 20. Najpierw stawiano tu prowizorkę, różne blaszaki. Handel tak się rozwijał, że dzierżawili lokale i otwierali tu sklepy przedsiębiorcy z Muszyny, Krynicy, Nowego Sącza, Łącka, a nawet z Tarnowa. W morzu ok. 30 polskich otworzył tu sklep zaledwie jeden Słowak. Polacy też zresztą nie garną się w drugą stronę i nie inwestują na Słowacji. Wkrótce placówki handlowe znajdowały się praktycznie w każdym domu (rodzin we wsi jest ok. 30). Mieszkańcy Leluchowa w ogóle nie muszą fatygować się do sklepów, bo prawie wszyscy mają je u siebie. Przy wielu powstały przybudówki przeznaczone na ten cel, a w pobliżu Mostu Wyszehradzkiego jeszcze bazar.

Dominują potraviny, czyli artykuły spożywcze, ale ogólnie można dostać prawie wszystko – szwarc, mydło i powidło. Płody rolne, buty i ubrania, towary przemysłowe, wyroby z drewna. Żeby utrzymać się na rynku, trzeba być elastycznym i ciągle rozszerzać asortyment, powstał więc sklep motoryzacyjny.

Uboga wieś, w której dotychczas nikogo nie było stać na posyłanie dzieci na studia, bogaciła się w przyspieszonym tempie. Nowe domy powstawały jak grzyby po deszczu. Dość powszechną praktyką było zatrudnianie do obsługi tego wszystkiego Słowaków.

Eldorado hulało do momentu przyjęcia przez Słowację unijnej waluty euro, co nastąpiło od 1 stycznia 2009 r. Z tą chwilą wszystko w Polsce raptownie dla przybyszy z drugiej strony granicy podrożało. Nie znaczy to, że w ogóle przestali u nas robić zakupy, ale nie przyjeżdżali już autokarami, jak wcześniej. Z tego powodu w powszednie dni handel w Leluchowie zamiera niedługo po południu.

Niemniej jednak ruch nadal jest duży. W powszedni dzień przed południem przez wieś ciągnie jeden samochód ze słowacką rejestracją za drugim. Z trudem mijają się na wąskiej drodze. A w piątki i zwłaszcza soboty tworzą się zatory. Nieraz policja aż z Nowego Sącza przyjeżdża, żeby kierować ruchem, bo nie można przejechać.

Stałymi bywalcami są słowaccy Romowie, zwłaszcza zaraz po tym, gdy zainkasują swoją comiesięczną „podporę”, czyli ichniejsze zasiłki, całkiem podobne do tych, jakie otrzymują polscy Romowie. Jest to ich podstawowe źródło utrzymania. Masowo wydają je w Leluchowie. Kupują tak dużo, że chyba nie tylko na własne potrzeby, ale w celu dalszej odsprzedaży. Traktują zatem Leluchów jak hurtownię. Żeby zapakować zakupy, często potrzebują aut dostawczych.

W Leluchowie walutą obiegową jest euro. Złotówki też są przyjmowane, ale mniej chętnie. Myliłby się ten, kto sądziłby, że handel tutaj jest dwujęzyczny. Nie, on jest wyłącznie słowackojęzyczny. W całej wsi ze świecą szukać polskich napisów. Na Opolszczyźnie bronimy polskich nazw przed niemczyzną do ostatniej kropli krwi, a w Leluchowie z powodów komercyjnych prawie całkowicie ich się wyrzekliśmy. W podgorlickiej Bielance dochodziło do zatargów w sprawie łemkowskich nazw na tablicach, a w również łemkowskim Leluchowie poddano się dobrowolnie. Gdy bowiem w grę wchodzą interesy merkantylne, sprawy narodowe odsuwane są na drugi plan…

Również językiem „urzędowym” w Leluchowie jest oczywiście słowacki. Mówią nim nie tylko ekspedientki-Słowaczki, lecz także obowiązkowo personel polski.

W handlu przygranicznym nie ma wzajemności. Kiedyś dla Polaków atrakcyjne były ceny alkoholi, po które udawały się tzw. mrówki. Kontrabandę kupowały w sklepie w Ruskiej Voli, należącym do Heleny Gmitrovej, która ma w Leluchowie rodzinę. Wprawdzie mrówki przenosiły przez granicę (przed oddaniem Mostu Wyszehradzkiego znajdowała się tu tylko kładka, bo w 1997 r. most został zniszczony przez powódź) niewielkie, dozwolone ilości, ale za to każdego dnia na mocy porozumienia o tzw. małym ruchu granicznym kursowały wielokrotnie, legitymując się dowodami osobistymi. Mrówek zjawiało się tak dużo, że przed wejściem na kładkę tworzyły się kolejki objuczonych torbami i plecakami ludzi. Bo butelki, na wypadek wyrywkowych kontroli, mieli poukrywane wśród innych towarów. Niektórzy opasywali się pętami wędlin i połciami boczku, co przypominało osławiony handel rąbanką w czasie okupacji.

No i oczywiście odbywał się przemyt, ale nie na wielką skalę. Powtarzano opowieści o transgranicznym handlu końmi, lecz były to raczej legendy. To raczej turyści udawali się na słowacką stronę na piwo, a wracali z butelczyną becherovki. Korciło, bo przecież latem wyschnięty Smereczek dało się przekroczyć suchą nogą. I choć pogranicznicy mieli na wszystko oko i legitymowali zwłaszcza przyjezdnych, to przecież upilnować wszystkich nie mogli.

Lecz od czasu przyjęcia euro przez Słowację ceny przestały być konkurencyjne. Zaraz po tym, jak w ten sposób alkohole sąsiadów zza miedzy radykalnie podrożały, Polacy natychmiast doszli do wniosku, że nasze są w gruncie rzeczy lepsze. Nawet polskie piwo zaczęło nam od razu lepiej smakować…