KRÓLOWA GÓRNA – okres łemkowski

Kiedyś królewszczyzna (własność królewska) w starostwie sądeckim. Z powodu wyludnienia (pogranicze narażone było na częste najazdy, choćby tatarskie…) osiedlili się tu pasterze wołoscy (z grubsza można powiedzieć, że dzisiejsi Mołdawianie) zwani później Rusinami, Rusnakami lub Łemkami. Z wydanego za króla Zygmunta I Starego i znajdującego się w zbiorach Ossolineum przywileju lokacyjnego na tzw. prawie wołoskim z 1544 r. wynika wszakże, iż przybysze… kupili tutejsze dworzyska, domy i role od poprzednich właścicieli. Wieś, ciągnąca się wzdłuż potoków Królówka aż do jego ujścia do rzeki Kamionka i obecnej Pławianki płynącej z góry Jaworze (882 m n.p.m.), liczyła 80 łanów (1 łan = niespełna 20 ha) częściowo uprawnych, a częściowo dopiero przeznaczonych do karczowania.

Ówczesne sołectwo, czyli nie cała wieś, lecz wyłącznie dziedzina sołtysa, obejmowało 2 łany ziemi, karczmę i młyn. Sołtys i jego potomkowie dostali prawo do robocizny świadczonej przez 2 mieszkańców wsi dwukrotnie rocznie: jeden dzień na żniwa, a drugi na koszenie łąk. Mieszkańcy z każdego dworzyska, czyli połowy łanu, mieli oddawać staroście sądeckiemu 2 barany, a z każdej setki bydła 4 sztuki z możliwością zamiany na kolejne 2 barany, a ponadto po 2 świnie i sery rocznie. Ponadto na Wielkanoc musieli doręczyć po jarząbku (sołtys nawet dwa), a na Boże Narodzenie zarówno mieszkańcy, jak i sołtys po 2 popręgi.

Zarówno sołtys, jak i mieszkańcy zobowiązani byli do posługi konnej na każde żądanie starosty lub podstarościego oraz wspólnie mieli strzec bezpieczeństwa na lokalnych drogach, w okolicznych górach i na granicach wsi. Mieszkańcy otrzymali przywilej wypasania świń w pobliskich lasach królewskich bez konieczności opłacania gajowego (nie człowieka, lecz opłaty o tej nazwie). Starosta miał zakaz egzekwowania od mieszkańców wsi i jej sołtysa danin i posług nie wymienionych w tym królewskim przywileju.

Z „LustracjiWOJEWÓDZTWA krakowskiego w 1564 r.” wynika, że tutejsi kmiecie w liczbie 12 dalej nie płacili tronowi czy feudałom czynszu ani nie odrabiali pańszczyzny, jedynie zobowiązani byli odstawiać do dworu starosty sądeckiego doroczną dań bydlęcą: po 2 barany od każdego dworzyska, następne 2 od każdej setki w stadzie oraz po 2 kozły i sery. Ponadto płacili po 1 groszu oprawnego (?), a na Wielkanoc odstawiali po jarząbku, zaś sołtys i pop po 2 jarząbki i popręgi.

W 1566 r. Zygmunt II August zatwierdził dokonany wcześniej bez zgody królewskiej zakup sołectwa w Królowej przez Zaina Bieleńskiego z Bielonki (na Rusi?) oraz dziedziczenie tego sołectwa przez potomków (synów?) Zaina: Chwiedora (Teodora) Bieleńskiego z Bielonki i jego braci.

Pomiędzy 13 sierpnia a 5 września 1889 r. po Podkarpaciu wędrował nasz piąty (po Mickiewiczu, Słowackim, Krasińskim i Norwidzie) wieszcz – Stanisław Wyspiański. W jedynym liście z tej podróży, nadanym z Tarnowa, pisał do kolegi malarza Józefa Mehoffera: „Jadę do Królowej Ruskiej i podziwiam po drodze te same prześliczne a znane Ci dobrze widoki – pogoda prześliczna. Ksiądz Czyrniański ucieszony, prowadzi mnie do cerkiewki (…). (…) Ksiądz chce mnie jeszcze u siebie mieć ze dwa tygodnie, obdarza mnie obiadem, gdzie poznałem dwie panny Podowskie, siostry p. Ptaszkowskiego, brunetki z krótkiemi włosami, stare, brzydkie, zamężne jak widać z rozmowy, a wyglądające na stare panny. Żałuję, że Cię niema! Bawił u księdza podówczas niejaki p. Zameniuk, wysoki, chudy, z długą brodą, orlim nosem i brwiami jak dwa snopki; podróżnik na wielką skalę, obecnie wracający z C o n s t a n t i n o p l e [Konstantynopola, czyli dzisiejszego Stambułu], wozi ze sobą wszędzie c a m e r a  o b s c u r a [prototyp aparatu fotograficznego] i panoramę, które prezentował, objaśniając, że np. okna domów w Constatinople zamknięte są >względem< Turczynek itd. Popki nie widziałem wcale”.

W „Monografii wsi Królowa Górna” z 1970 r., jaka znajduje się w zbiorach szkoły, jej autor w czasach, w których nie znano jeszcze pojęcia „poprawność polityczna”, napisał prosto z mostu: „Łemkowie nie wnieśli większego wkładu w rozwój tej miejscowości. Nie powstały za czasów ich obecności żadne ośrodki kulturalne. Nie dbali o rozwój gospodarczy”.

Tymczasem choćby w Sądeckim Parku Etnograficznym (skansenie) eksponowane są łemkowskie obiekty z Królowej Ruskiej, świadczące o zaawansowanej kulturze materialnej jej mieszkańców: zamożna chyża (chałupa), budynek gospodarczy i spichlerz.

W innym miejscu autor „Monografii…” dodał: „we wsi nie rozwijało się rzemiosło”. Tymczasem jedno z osiedli w Królowej Górnej do dzisiaj nosi tradycyjną nazwę Ulica Szewska. Bo mieszkali tam i warsztaty mieli kiedyś rzemieślnicy!

Autor tych słów dał na piśmie świadectwo przynajmniej ignorancji i lenistwa. Oto bowiem na wstępie stwierdził: „Żadnych szerszych notatek o Królowej Górnej nie odnaleziono. Jedynym źródłem, z którego można by coś korzystać są zapiski w kancelarii parafialnej, jednak sąONE pisane w języku dawnych mieszkańców tej wsi, który jest trudny do odczytania. W dodatku dotyczą szczególnie spraw kościoła. Przy opracowaniu tej monografii posłużono się wywiadami z najstarszymi obywatelami tej wsi Ochwatem Michałem i Nowakiem Michałem”.

Opierając się na tych przekazach, autor przystąpił do charakteryzowania nieznanych sobie osobiście Łemków: „Naród ten był awanturniczego usposobienia. Jak opowiadają ludzie starsi, mężczyźni zaPIENIĄDZE uzyskane ze sprzedaży drzewa upijali się w pobliskim prywatnym sklepie zwanym Widacz. Powroty upitych mężów kończyły się bójkami wśród nich i brawurami w rodzinie”.

Łemkowie, którzy pokornie dali wywieźć się z rodzinnych stron, awanturniczy? Bijący się pijacy? Pewnie w odróżnieniu od Polaków nałogowych abstynentów… Tylko skąd dalej w monografii taki np. zapis: „Członkowie ZMW w tej wsi przyczynili się do zlikwidowania niepożądanych wybryków chuligańskich”. Tak jakby zresztą istniały pożądane… I oczywiście Łemkowie karygodnie musieli kupować naganną wódkę w sklepie oczywiście prywatnym, a nie we wspaniałym handlu uspołecznionym, którego w ich czasach przecież nie było…

Z tych wpisów można wywnioskować, że w stosunku do Łemków panował wtedy klimat wrogości, jakby Polacy w Królowej Ruskiej nie czuli się ich prawomocnymi następcami i odczuwali dyskomfort, że zastąpili ich wskutek uzasadnionej wprawdzie w jakimś stopniu historycznie, ale jednak przemocy reprezentującego ich państwa…

Tymczasem choćby rezydujący w sąsiedniej Boguszy znawca kultury łemkowskiej ks. prałat Mieczysław Czekaj w jednym z wywiadów powiedział: „co innego są Łemkowie mieszkający na zachodnich terenach, kresach Łemkowszczyzny, gdzie obecnie mieszkamy, a zupełnie co innego Ukraińcy, bandy ukraińskie, które dokonywały najstraszniejszych w historii mordów na niewinnych ludziach. Nie możemy ich kojarzyć z Łemkami. Ci, którzy mieszkali na tych terenach to ludzie spokojni. Nie mieszali się oni w żadne bandy, nikomu krzywdy nie robili. Sami często wielu krzywd doznawali od band ukraińskich. (…) I trzeba ich religijność doceniać, religijność wyrażoną w tych wspaniałych, przepięknych cerkwiach. Od nich powinniśmy się uczyć, uczyć się prawdziwej pobożności, wzajemnej miłości, wzajemnej dobroci, która tak bardzo cechowała Łemków mieszkających na naszych terenach”.

Z kolei założona w 1956 r. „Kronika szkoły” wyraża się o Łemkach pogardliwie, nazywając ich tubylcami, jak jakichś Pigmejów czy Aborygenów: „1945-47 ludność tubylcza została wysiedlona na ziemie zachodnie”. Natomiast „Monografia…” jest w tej ostatniej sprawie zakłamana: „Objęta tym była ludność, która legitymowała się obywatelstwem ukraińskim i zdradzała przynależność do bandy. Część rodzin wyjechała do Związku Radzieckiego, a część osiedliła się na ziemiach zachodnich”. Osiedliła się? Miała taki kaprys, wynajęła firmę przeprowadzkową i z własnej woli się przeniosła? Autor nie zauważył akcji wysiedleńczej o kryptonimie „Wisła”?

Przed II wojną światową w Królowej Ruskiej wśród Łemków mieszkało parę rodzin polskich i żydowskich. W czasie kampanii wrześniowej w 1939 r. zginął w Wawrzce pochodzący stąd żołnierz Wojska Polskiego Julian Ochwat. Nie wiadomo dokładnie, co w czasie okupacji niemieckiej stało się z tutejszymi Żydami – zostali zapewne w większości zgładzeni. Po wojnie przyjechał gdzieś ze świata syn karczmarza (wołano na niego Lejba), żeby szukać korzeni.