GABOŃ – kronika szkolna

Z kroniki, która znajduje się w miejscowej podstawówce dowiadujemy się, że szkoła powstała we wsi na początku 1885 r. Oprócz kroniki w zbiorach bibliotecznych odnalazła się „Księga wizytacyjna” założona 26 czerwca 1885 r. Początkowo wizytowali i wpisywali się do „Księgi…” wyłącznie księża-inspektorzy. Już w 1889 r. ks. Ignacy Górski zwrócił uwagę na brak krzyża na ścianie. Dopiero z czasem oprócz katechezy zaczęto dokonywać oceny całego nauczania. W ogólności zapisy są pochlebne, ale w 1902 r. stwierdzono, że dzieci nie umieją śpiewać hymnu. Ostatni zapis w „Księdze…” pochodzi z 1934 r.

Pierwszym nauczycielem był Jan Kamiński, który uczył w izbie u gospodarza Jana Szewczyka z przysiółka Wola. W 1888 r. uczęszczało 30 dziewcząt i 24 chłopców. Od 1889 r. szkoła mieściła się w osobnym budynku, w którym oprócz izby lekcyjnej było mieszkanie nauczyciela, szopa na opał i obórka. Obok mieszkania gmina oddała nauczycielowi mórg pola, żeby mógł się sam wyżywić. Całość znajdowała się w przysiółku Przychód. Druga izba lekcyjna przybyła w 1927 r. Bez przerwy musiano ją odgrzybiać.

Następcami Kamińskiego, który przeniósł się do Nowego Sącza, byli Leopold Nowak (wytrzymał zaledwie rok), Franciszek Reszczyński (ten aż 35 lat – do 1923 r.), Maria Heilmanowa i Ludwika Gwoździówna. „W roku 1927tym przydzielona zostaje do Gabonia druga siła, panna Zofia Ergetowska”. W 1928 r. posadę kierownika szkoły objął Kazimierz Kacz, który 4 lata później odszedł do Skrudziny, a kierowniczką została Zofia Grządzielska – kto wie czy nie ta Ergetowska, już nie panna, lecz mężatka?

W 1933 r. na kierownictwo nastała Waleria Opolska ze Znamirowic, a ją z kolei zastąpił mąż – Władysław Opolski, który zaczął pisać streszczaną niniejszym kronikę. To on prowadził we wsi tzw. ruchomą bibliotekę i ze Starego Sącza na własnych plecach tachał książki, żeby ludzie mieli co czytać.

Do kroniki powklejane są wycinki z ówczesnej prasy. Z jednego z nich dowiadujemy się, że i przed wojną życie na wsi nie było sielankową idyllą… Oto żył sobie spokojnie nie wadzący nikomu Jan Kałuziński, ale coś strzeliło mu do głowy i ożenił się z wdową Barbarą Kałuzińską. A ta zamiast być zadowolona, że po pochowaniu pierwszego męża – znalazła drugiego, zaczęła zadawać się ze szwagrem, niejakim Józefem Jodłowskim. I ten szwagier razem z Franciszkiem, 20-letnim synem Kałuzińskiej, zamordowali Jana Kałuzińskiego. Zarąbali go siekierą na oczach 14-letniej córki. Przy czym nie zostało wyjaśnione, czyja była ta córuchna… Franciszka Kałuzińskiego sąd skazał na 8 lat więzienia, a Jodłowskiego na dożywocie. Władysław i Ryszard Chowańcowie, znani bandyci z końca XX w., którym poświęcamy ostatnią część niniejszego hasła, nie są zatem pierwszymi obywatelami Gabonia skazanymi na taką karę!

O nędzy, jaka panowała na wsi, świadczą wyliczenia skrupulatnie podawane w kronice. W jednym roku szkolnym w latach 30. Powiatowy Komitet Opieki nad Dzieckiem przekazał szkole „pomoc zimową” w postaci 150 kg mąki chlebowej, 15 kg konserwy kawowej, 2 litrów tranu, 2 par bucików i 3 par pończoch oraz 25 zł w gotówce, za którą kupiono chleba za 15 zł i dwa elementarze po 5 zł za egzemplarz.

Chlebem dożywiano dzieciarnię – 69 uczniom wydano łącznie 756 kromek, czyli niespełna po 11 na głowę. Zauważyć należy, że mowa jest o samym chlebie! Rozdawano zatem kromki nie posmarowane ani nie obłożone niczym.

Z kolei do wzmacniania tranem zakwalifikowano 59 dzieci, które raczono nim w porcjach mierzonych w łyżkach stołowych. Zapasu starczyło na ogółem 114 łyżek, a zatem nawet nie wszystkie dziatki przełknęły po dwie…

W roku szkolnym 1938/39 szkoła nie otrzymała „deputatu”, lecz już tylko gotówkę – 75 zł. Rozporządzono nią tak: za 31,78 zł zakupiono 100 kg chleba (718 kromek dla 54 dzieci, czyli nieco ponad 13 na głowę), a za 43,22 zł 2 pary bucików, 3 pary spodni, 4 bluzki, 5 sukienek, 5 m płótna na koszule i jedną koszulę gotową.

Kiedy to się czyta, wieje grozą bardziej niż z następnych zapisów, a te traktują przecież o II wojnie światowej, która niebawem wybuchła! Pan Opolski rejestruje radiowe meldunki z frontu oraz wkleja wycinki z gazet o działaniach wojennych. W końcu pisze: „Ja również na polecenie władz opuszczam Gaboń z rozbitkami patrolu polskiego, który po klęsce na moście pod Jazowskiem wycofał się ku Staremu Sączowi, było to w dzień 4ego września godzina 22.30”.

Wrócił 3 października i znów podjął trud spisywania kroniki, a czynił to tak sumiennie, że dla potomności notował nawet przemówienia niemieckiego generalnego gubernatora z Krakowa – dr. Hansa Franka (1900-1946, stracony w wyniku wyroku norymberskiego).

Pierwsza okupacyjna zima była straszna. Nie tylko z powodu sytuacji kraju, bo także natura przyłączyła się do hitlerowców, żeby gnębić naród polski. Temperatura w Gaboniu spadała nawet do minus 38 stopni Celsjusza.

Opolski wydał mieszkańcom wsi ocenę mierną: „Mieszkańcy gromady Gaboń nie zdali egzaminu w czasie wojny w stosunku do szkoły i tutejszego nauczycielstwa. Nie wykazali oni najmniejszego zainteresowania tutejszą szkołą, jak również nie zatroszczyli się o wychowanie i wykształcenie własnych dzieci. (…) Patrzyli egoistycznie i ślepo w dobro materialne, jest to ciężkim grzechem, bo co wniesie do dziejów chłopa polskiego pokolenie, które wzrasta wśród ciemnoty, cygaństw, morderstw i oszustwa, a było to codziennym pokarmem biednej duszy dziecięcej. Byłem na to wszystko bezsilny, gdyż panował fałsz i obłuda, człowiek bał się własnego cienia”.

Władysław Opolski przeniósł się potem do Skrudziny i tam zmarł.